Z piosenką na ustach

V Światowy Festiwal Młodzieży i Studentów miał dowieść wyższości komunizmu nad kapitalizmem. Wyszło odwrotnie

Publikacja: 12.01.2013 00:01

V Światowy Festiwal Młodzieży i Studentów w Warszawie. 31 lipca - 14 sierpnia 1955. Fot. Makawity

V Światowy Festiwal Młodzieży i Studentów w Warszawie. 31 lipca - 14 sierpnia 1955. Fot. Makawity

Foto: Creative Commons Uznanie autorstwa - Na tych samych warunkach 3.0

Tekst z archiwum tygodnika Uważam Rze

Na przełomie lipca i sierpnia 1955 r. Warszawa tętniła muzyką i tańcem i zadziwiała niespotykaną po wojnie ferią barw. Jacek Kuroń w książce „PRL dla początkujących" wspominał, że światowy festiwal młodzieży i studentów gwałtownie otworzył Polskę na Zachód: „Może nie na kapitalistyczny Zachód – bo przyjechała młodzież postępowa, czyli komunistyczna, socjalistyczna, prosowiecka – ale na zachodni styl życia. Przyjechali ze świata kolorowi młodzi ludzie, którzy tańczyli, śmiali się, byli gotowi dyskutować na każdy temat, nie bali się żadnych tabu. Dla rewolucji kulturalnej Festiwal Młodzieży miał takie znaczenie jak rewelacje Światły dla rewolucji politycznej. Ujawnił całe zakłamanie i fałsz tego stylu życia, który był lansowany jako postępowy. Okazało się, że można być postępowym, a jednocześnie cieszyć się życiem, nosić kolorowe ubrania, słuchać jazzu, bawić się i kochać".

Do przyjazdu 26 tys. gości ze 114 krajów przygotowania trwały blisko rok. Aby wszystkich przenocować, nie wystarczyły bursy i akademiki – potrzebne było zmontowanie miasteczek namiotowych na Bielanach, Rakowcu i Grochowie.

Większość z imprez festiwalu była biletowana i nie każdy mógł wziąć w nich udział. Trzeba było zdobyć dobre wyniki we „współzawodnictwie o prawo do udziału w Festiwalu". Jeszcze pod koniec maja tygodnik „Po prostu" apelował: „Studenci! Wzmożonym wysiłkiem w nauce uczcimy V Światowy Festiwal Młodzieży i Studentów!". Redakcja „Sztandaru Młodych" uruchomiła specjalny numer telefoniczny, pod który dzwonili przedstawiciele komórek ZMP z całej Polski i meldowali o zobowiązaniach festiwalowych: że żniwa zaczną się trzy dni wcześniej niż w poprzednim roku albo że zostanie wyprodukowane 10 tys. m tkaniny ponad plan.

Jak mówiła podczas ceremonii otwarcia festiwalu na Stadionie Dziesięciolecia przewodnicząca ZMP Helena Jaworska, „dzielnie walczyli młodzi robotnicy o to, by dać narodowi więcej węgla, stali, maszyn, materiałów włókienniczych, obuwia".

W „Trybunie Ludu" na trzy dni przed festiwalem poznajemy delegatkę młodzieży PGR-owskiej. To Stasia Kocoł, młoda agronom ochrony roślin z zespołu PGR Kotla. „Chronić plony przed szkodnikami to mój obowiązek – mówi młoda agronom. I chroni je dobrze. (...) Skromna i pracowita, kochająca swój zawód agronoma i wieś – taka jest Stasia Kocoł, delegat młodzieży z PGR pow. głogowskiego na warszawski Festiwal".

Niedola Holendrów

Poza „bazą" trzeba było zadbać o „nadbudowę". Tygodnik „Po prostu" pod koniec maja w rubryce „Przyjaciele piszą..." opublikował kilka listów do polskich studentów od zagranicznych kolegów: z USA, z zachodnich Niemiec, z Finlandii i Holandii. Ani jednego z demoludów. List z Niemiec: „(...) Jesteśmy dumni, że po latach haniebnej okupacji hitlerowskiej naród polski podaje nam przyjazną dłoń. Znalazło to już wyraz w zakończeniu stanu wojennego z Niemcami, w szerokiej wymianie handlowej między Polską a NRD, o czym zmuszona jest pisać nawet prasa u nas w Niemczech Zachodnich (np. gazeta „Przemysł Węglowy"), a dziś w zaproszeniu młodzieży do waszej stolicy. Nas w Niemczech Zachodnich zobowiązuje to do jeszcze większych wysiłków w walce o zjednoczone, pokojowe Niemcy".

Wiadomości od kolegów zza żelaznej kurtyny powinny były polskim studentom wybić z głowy chęć narzekania na warunki życia w PRL. Oto zwierzenia Tony'ego z Holandii: „Wielu studentów, żeby jakoś wyżyć, musi pracować. Np. mój kolega, który studiuje medycynę, od godziny 19 do 24 pomaga na poczcie. Po prostu nie ma czasu na naukę. Zarabia 50 guldenów na 14 dni, co umożliwia mu utrzymanie się przy życiu. (...) Ta znikoma część, która ma szczęście otrzymania stypendiów od państwa albo od większych przedsiębiorstw kapitalistycznych, np. Standart Oil albo A.K.U., względnie Philips, żyje w ciągłej obawie, by im ich nie odebrano. Podczas studiów są nieraz śledzeni przez przedsiębiorców, którzy te stypendia fundują".

Na brak wolności słowa skarżył się Niemiec zamieszkujący zachodnie landy: „Ostatnio pisano w gazetach, że tutejsze władze nie zezwoliły na działalność Komitetu Przygotowawczego do Światowego Festiwalu Młodzieży w Warszawie. Nic bliższego o tym festiwalu nasza prasa nie pisze. Chciałbym więc was zapytać, jaki jest powód i cel tego festiwalu, kto weźmie w nim udział?".

Takie doniesienia miały być pośrednio dowodem na duże znaczenie polityczne festiwalu. Bo wielu pozytywnie nastawionych do idei komunistycznych i internacjonalistycznych powątpiewało w polityczną skuteczność tego wydarzenia, wszak młodzież nie decyduje o polityce i wojnach . O tym, że sceptycy są w błędzie, przekonywała „Trybuna Ludu": „To prawda, że młodzi nie rządzą państwami i nie dowodzą armiami. Ale (...) z postawą młodzieży muszą się liczyć ci, którzy rządzą państwami i zasiadają w sztabach".

Dalej poznajemy historię Światowych Festiwali Młodzieży i Studentów, począwszy od roku 1947 w Pradze, przez Budapeszt, Berlin i Bukareszt. O tym przedostatnim, z 1951 r., czytamy, że „imperialiści" chcieli go zablokować: „Rząd boński przeznaczył poważne fundusze na zorganizowanie szeregu imprez mających stanowić »przeciwwagę Festiwalu«, kordony bońskiej policji otoczyły szczelnie granicę stref". Dlaczego? Bo mocarstwa zachodnie chciały wówczas remilitaryzować Niemcy Zachodnie, by stały się „bazą nowej agresji na wschód". Oczywiście – podkreśla dziennikarka „Trybuny Ludu" – narody Europy wystąpiły przeciwko tym planom: „Ogromną rolę w tej walce zaczęła odgrywać Niemiecka Republika Demokratyczna, w której zostały podcięte korzenie militaryzmu i faszyzmu. (...) Aby zamanifestować uznanie postępowej młodzieży świata dla tej walki, (...) Światowa Federacja Młodzieży Demokratycznej przyjęła zaproszenie Festiwalu do Berlina. Tego spotkania obawiali się imperialiści(...)".

O zakusach „imperialistów" przestrzega też w instrukcji z 27 maja Komitet ds. Bezpieczeństwa Publicznego: „Ośrodki wywiadowcze państw kapitalistycznych, wrogie podziemie i różne reakcyjne elementy w kraju będą usiłowały przeciwdziałać tej wielkiej politycznej manifestacji i wykorzystać możliwość kontaktów i przyjazdu dla celów szpiegowskich. Należy przewidywać wzmożenie działalności reakcyjnych elementów klerykalnych, ożywienie działalności nielegalnych organizacji i grup młodzieżowych, działalności bandyckiej, kolportażu wrogich ulotek itd.".

Mobilizacja musiała zatem być pełna. W instrukcji dla dyrektorów departamentów komitetu i kierownika Wojewódzkiego Urzędu ds. Bezpieczeństwa Publicznego w Warszawie z 23 lipca czytamy (pisowani oryginalna): „W związku z oddelegowaniem dużej ilości funkcjonariuszów wydziału B Urzędu na Miasto Stołeczne Warszawę do zabezpieczenia V Światowego Festiwalu Młodzieży i Studentów Komitet polecił ograniczyć w dniach 28 VII–15 VIII 1955 r. zamówienia na wywiady i obserwacje w wydziale B Urzędu na m.st. Warszawę do wyjątkowo pilnych i niezbędnych". Do inwigilacji wciągano też działaczy ZMP zaangażowanych w organizację festiwalu.

– Nietrudno było się domyślić, że jesteśmy bacznie obserwowani – opowiada Maria, wówczas pracownica Centralnego Urzędu Szkolenia Zawodowego, oddelegowana do festiwalowych dyżurów z racji znajomości języka francuskiego. Wspomina rozmowę z pewnym Chilijczykiem, który zapytał ją, czy wszyscy Polacy są komunistami. – Odpowiedziałam, że przeciwnie, komuniści to mniejszość. Ale na wszelki wypadek skierowałam rozmowę na bezpieczniejszy temat, o pokoju: że wszystkim nam zależy na tym, żeby nie powtórzyła się wojna – opowiada.

Na plac Stalina bezpłatnie

Równolegle z intensywną inwigilacją komuniści dbali, by młodzież z krajów wrogiego obozu odebrała przyjmujący kraj jak najbardziej pozytywnie.

Polskiemu Komitetowi Festiwalowemu, który odpowiadał za organizację wydarzenia, udało się na przykład przekonać MSW do zliberalizowania zasad wywożenia zdjęć z Polski. Argumentowano, że wymuszanie wywoływania negatywów w Polsce i kontrolowanie fotografii na przejściach granicznych będzie trudno wykonalne i niewskazane z propagandowo-politycznego punktu widzenia.

Prasa z kolei chętnie eksponowała przyjazne gesty warszawiaków wobec przybyszów. Na pierwszej stronie „Trybuny Ludu" czytamy relację z pierwszych kroków cudzoziemców w Polsce: „W okolicy Bristolu dwóch Hindusów studiuje przewodnik po Warszawie. Zatrzymują się przy fotografii Pałacu Kultury i Nauki. Po chwili rozglądają się niezdecydowani i podchodzą do stojącego obok szofera taksówki, pokazując zdjęcie Pałacu. Pytają o drogę na plac Stalina. Szofer próbuje tłumaczyć, a po chwili zaprasza gości do swojej rozklekotanej taksówki i wiezie wprost na plac. Z gestem: bezpłatnie".

Serdeczność nie była udawana. Ludzie padali sobie w ramiona i tańczyli – wszyscy ze wszystkimi. Każdy chciał zobaczyć egzotyczne tańce i zabawy. – Kto żyw, ten brał taboret i szedł tam, gdzie miał najbliżej. Ja z mamą chodziłam do muszli koncertowej na Pradze – opowiada Barbara, wówczas sześciolatka. O dwa lata starsza Anna bawiła się z ojcem nad Wisłą przy pomniku Syrenki. Do dziś gdzieś na dnie szafy przechowuje pamiątkę z tamtych dni: czapki „zlotówki", czerwoną i granatową.

Maria ze wspomnianego CUSZ przy okazji swoich dyżurów najbardziej zachwyciła się wodą różaną, którą rozpylali Bułgarzy, i występem galowym Chińczyków w Sali Kongresowej. Nie wytrzymała natomiast na programie Hindusów, bo ci – jak wspomina – przez całe przedstawienie grali na jednej nucie. – Wyszłam na korytarz i wtedy poznałam węgierskiego reżysera Karolya Kazimira. Zaczęliśmy rozmawiać. Pamiętam, że żartobliwie skarżył się na warszawskie zaopatrzenie: „U nas na ulicach sprzedają kawę espresso, a u was tylko wodę sodową". Potem odprowadził mnie do domu. Ale... oboje byliśmy dobrze wychowani – śmieje się.

W czasie tego festiwalu owe „dobre wychowanie" nie było wcale takie oczywiste. – Po roku można było zauważyć na ulicach kolorowe noworodki. Podobno nawet urodziły się dwujajowe bliźnięta: jedno białe, drugie czarne – opowiada.

A Aleksandra, wówczas 15-latka, dodaje, że niektórzy uczestnicy festiwalu przyjechali już ze swoimi dziećmi. Niektóre z nich zostawili w Polsce. – Kiedy już pracowałam, koleżanka przedstawiła mi czarnego chłopca, kolegę z klasy, Johnny'ego. Tak się przedstawiał, bo nie wiedział, jak go nazwali rodzice. Nie wiedział nawet, skąd pochodzi. To był właśnie chłopiec pozostawiony w czasie festiwalu. Najpierw trafił do domu dziecka, potem ktoś go adoptował, świetnie nauczył się mówić po polsku.

Właśnie w czasie festiwalu większość obecnych wtedy w Warszawie Polaków pierwszy raz w życiu zobaczyła na żywo czarnoskórych. W „Sztandarze Młodych" w osobliwy sposób starano się oswoić z tym czytelników. Na jednym z rysunków polski chłopak stał przed lustrem i malował pędzlem twarz na ciemny kolor. W komiksowym dymku czytamy jego myśli „Wejdę na stadion »na Murzyna«". Niektórych szokował zresztą nie tylko egzotyczny wygląd przybyszów, ale i ekstrawaganckie obyczaje.

Ryszard, wówczas pracownik biura projektowego, a w czasie festiwalu szef kwater na Ochocie, wspomina spotkania z Michele, sekretarką francuskiej grupy filmowej. – Piękna blondynka, inteligentna, ciekawie nam się rozmawiało. Ale spacerowała po Warszawie boso, jak po wsi – opowiada starszy dziś pan.

Kwiaty ludowe

Na zarzuty „Głosu Ameryki", że do Warszawy przyjechali sami komuniści, dziennikarka „Trybuny Ludu" odpowiadała w złośliwym komentarzu, że przecież przyjechały też grupy katolików z Włoch, Francji i Kanady, ewangelików z Niemiec oraz apolitycznych sportowców ze Skandynawii. Ważnym elementem, eksponowanym w organie KC PZPR, były konfrontacje młodych obywateli z Zachodu z mieszkańcami demoludów, czyli rozmowy o życiu codziennym.

W tekście „Poszukiwacze prawdy" Felicja Rapaport relacjonuje rozmowy między Polakami a Holendrami. Wypytują się wzajemnie o warunki mieszkaniowe. Holender z żoną mieszka na przedmieściach Amsterdamu, lokum trzypokojowe, bez centralnego ogrzewania. Czynsz „pożera" prawie ćwierć pensji. Polak odpowiada, że wraz z żoną i dwojgiem dzieci mieszkają w centrum miasta, w dwóch pokojach „Trochę ciasnawo – przyznaje Polak – ale Warszawa była zburzona". Holender wylicza, ile kolega z Warszawy płaci za mieszkanie i dochodzi do wniosku, że znacznie mniej niż on w Amsterdamie.

Usilnie przekonywano o entuzjazmie, jaki budzić miała grupa młodzieży radzieckiej. W „Trybunie Ludu": „Szyk defilady został przerwany, delegacja radziecka nie mogła przedefilować, bo dosłownie rzuciły się na nią delegacje kilku krajów kapitalistycznych – tych samych, którym przez długie lata kazano nienawidzić Związek Radziecki".

Podobnie mówi lektor w radzieckiej kronice filmowej: „Ucze- stnicy festiwalu otoczyli ze wszystkich stron radziecką młodzież, by wyrazić jej swoją przyjaźń i miłość". Taka była wersja propagandowa. Prawdziwa miała odbicie w raporcie przygotowywanym przez organizatorów: „Powitanie delegacji radzieckiej wypadło mniej okazale, bez śpiewu i okrzyków, ograniczono się jedynie do wręczenia kwiatów".

Propozycje artystyczne młodych Sowietów nie cieszyły się popularnością: „Ze względu na małą frekwencję zespół radziecki nie przystąpił do nauki śpiewu, a jedynie przemaszerował przez park z piosenką na ustach".

Władze zresztą, mimo wysiłku propagandystów, uznały, że festiwal był za bardzo traktowany jako dobra zabawa, a za mało jako impreza polityczno-ideologiczna. Zarzuty raczej przesadzone, choć faktycznie, mimo na przykład skarg biednych Holendrów na drogie mieszkania i złych kapitalistów Polacy, nawet ci pozytywnie nastawieni do „władzy ludowej", zobaczyli, że ludzie ze „zgniłego Zachodu" są po prostu bardziej weseli, kolorowi, spontaniczni niż ci za żelazną kurtyną.

Jednak pożegnanie gości w „Trybunie Ludu" było jak najbardziej ideologiczne i... chyba aspirujące do naśladowania „Kwiatów polskich": „Do widzenia, weseli przyjaciele, tłumie ożywiony i barwny. Do widzenia, walczący o pokój, walczący o młodość, walczący o sprawiedliwość. (...) I Ty, smagły Irańczyku o ciele podziurawionym faszystowskimi kulami niesiony dniami i nocami przez czujnych przyjaciół; i Ty chłopcze z Indonezji, co podróż do Warszawy przebyłeś ukryty pod pokładem; i Ty, śliczna dziewczyno z Południowej Afryki poszukiwana przez policję (...). Raz strzaskane bariery, raz odkryta droga do prawdy będzie niezwyciężona. Do widzenia, weseli przyjaciele, do widzenia, młody, gorący tłumie, ożywiony i barwny. Warszawa Was nie zapomni. Pamiętajcie o wielkiej sile naszej przyjaźni".

Korzystałam z artykułu naukowego Piotra Osęki „Święto inne niż wszystkie. Propaganda i rzeczywistość V ŚFMiS w Warszawie".

Sierpień 2011

Tekst z archiwum tygodnika Uważam Rze

Na przełomie lipca i sierpnia 1955 r. Warszawa tętniła muzyką i tańcem i zadziwiała niespotykaną po wojnie ferią barw. Jacek Kuroń w książce „PRL dla początkujących" wspominał, że światowy festiwal młodzieży i studentów gwałtownie otworzył Polskę na Zachód: „Może nie na kapitalistyczny Zachód – bo przyjechała młodzież postępowa, czyli komunistyczna, socjalistyczna, prosowiecka – ale na zachodni styl życia. Przyjechali ze świata kolorowi młodzi ludzie, którzy tańczyli, śmiali się, byli gotowi dyskutować na każdy temat, nie bali się żadnych tabu. Dla rewolucji kulturalnej Festiwal Młodzieży miał takie znaczenie jak rewelacje Światły dla rewolucji politycznej. Ujawnił całe zakłamanie i fałsz tego stylu życia, który był lansowany jako postępowy. Okazało się, że można być postępowym, a jednocześnie cieszyć się życiem, nosić kolorowe ubrania, słuchać jazzu, bawić się i kochać".

Pozostało 93% artykułu
Kraj
Gala Nagrody „Rzeczpospolitej” im. J. Giedroycia w Pałacu Rzeczpospolitej
Kraj
Strategie ochrony rynku w obliczu globalnych wydarzeń – zapraszamy na webinar!
Kraj
Podcast „Pałac Prezydencki”: Co zdefiniuje kampanię prezydencką? Nie tylko bezpieczeństwo
Kraj
Sondaż „Rzeczpospolitej”: Na wojsko trzeba wydawać więcej
Materiał Promocyjny
Przewaga technologii sprawdza się na drodze
Kraj
Michał Braun: Stawiamy na transparentność
Materiał Promocyjny
Transformacja w miastach wymaga współpracy samorządu z biznesem i nauką