Partie biorą samorząd

Małe, lokalne komitety wyborcze są najbliżej mieszkańców – twierdzą ich członkowie. Partyjni radni studzą ich zapały: to my rządzimy w dzielnicach i w mieście

Aktualizacja: 20.09.2010 10:51 Publikacja: 20.09.2010 03:20

Partie biorą samorząd

Foto: Fotorzepa, Radek Pasterski RP Radek Pasterski

Nasz Rembertów, Stowarzyszenie Obywatelskie, Ochocka Wspólnota Samorządowa – lokalnych komitetów szykujących się do wyborów samorządowych jest kilkanaście.

– Jestem w samorządzie od 20 lat, jako burmistrz i jako radny. Zawsze byłem z listy samorządowej. I do ubiegłej kadencji to właśnie ludzie z tej listy rządzili w dzielnicy – mówi były burmistrz Białołęki, a dziś radny dzielnicy Jerzy Smoczyński.

I dodaje, że tak naprawdę to takie lokalne komitety rozwiązują problemy ludzi. – Bo droga, kanalizacja czy przedszkole nie mają barw politycznych.

[srodtytul]Bliżej ludzi[/srodtytul]

Działacze lokalnych komitetów w dzielnicach zgodnie twierdzą, że mieszkańcy ze swoimi problemami zwracają się do nich, a nie do partyjnych radnych.

– Do mnie na dyżur radnego przychodzi po 40 osób. Bo my się widzimy w sklepie, na przystanku. I możemy coś załatwić, pomóc. Nie mamy związanych rąk jak partyjni koledzy – mówi Marek Bieliński ze Wspólnoty Dzielnicy Włochy, w samorządzie działający od 12 lat. Dodaje, że partyjni radni, zanim podejmą decyzję, muszą naradzić się, z kim mogą zawrzeć koalicję. – A mieszkańców interesuje np. kanalizacja na Okęciu, a nie koalicje – mówi Bieliński.

– Partyjny radny musi szefa swojej partii zapytać, czy ma poprzeć budowę chodnika – wtóruje mu radny Jacek Wachowicz z Praskiej Wspólnoty Samorządowej.

– Działamy na miejscu, pytamy ludzi, co trzeba w dzielnicy zmienić, zachęcamy do przychodzenia z pomysłami – mówi radny Henryk Grzegrzółka ze Stowarzyszenia Obywatelskiego w Ursusie.

A Smoczyński przypomina, że jego dzielnica, wcześniej gmina, zaczynała z kilkoma utwardzonymi drogami. Teraz takie są prawie wszystkie. – Bo rządzili prawdziwi samorządowcy. Nie musieliśmy walczyć między sobą jak teraz kluby partyjne – mówi.

Ale praca w lokalnym komitecie nie daje większych szans na zrobienie politycznej kariery. Wiedzą o tym partyjni radni, którzy często traktują samorząd jako początek swojej drogi. Z dzielnicy przechodzą do Rady Warszawy, stamtąd do Sejmu. Przykładem takich radnych są np. Marek Makuch, który z Woli awansował do rady miasta, czy Karol Karski, który z radnego został posłem, albo wolski radny Michał Szczerba, który też jest teraz posłem.

Poza tym elity partyjne traktują wybory samorządowe jako darmowy plebiscyt wyborczy przed wyborami do parlamentu – czytamy w ulotce zawartego w ub. tygodniu Porozumienia Warszawskiego Wspólnota Samorządowa. Podpisało go 11 lokalnych komitetów. Mają nawet wspólnego kandydata na prezydenta miasta. To radna Katarzyna Munio do niedawna radna miasta z PO.

[srodtytul]Program i siła[/srodtytul]

Czy samorządowe komitety powalczą o władzę w dzielnicach, czy w radzie miasta? – Jest szansa, bo powstało warszawskie porozumienie prawdziwych samorządowców – mówi radny Jacek Wachowicz z Praskiej Wspólnoty Samorządowej. – A społeczeństwo dojrzewa. Mieszkańcy widzą, że partie niszczą samorząd.

Ale partyjni radni wydają się na razie spokojni i nie obawiają się konkurencji lokalnych działaczy. We wszystkich dzielnicach to właśnie radni z list partyjnych tworzą koalicję i wybierają burmistrzów.

– Może tylko w małej dzielnicy, gdzie ludzie się znają, taki samorządny komitet ma pewne szanse – mówi radna miasta Zofia Trębicka z PO.

– Ale już na takim Mokotowie czy w Radzie Warszawy szanse mają niewielkie – dodaje radny miasta Marek Makuch (PiS). – To specyfika dużych społeczności, ludzie się nie znają, więc łatwiej identyfikują się z programem partii.

– Bo w skali miasta liczy się program partii, jej siła i zdolności wykonawcze – dodaje Trębicka. – Głos oddany do Rady Warszawy na samorządny komitet to raczej głos stracony.

[ramka]

[b]Prof. Jerzy Regulski, Fundacja Rozwoju Demokracji Lokalnej[/b]

W dużych miastach upartyjnienia samorządu nie unikniemy. Dzielnice są wielkości miasta. Np. na Mokotowie do burmistrza mam tak samo daleko, mówiąc w przenośni, jak do prezydenta miasta. W małych ośrodkach przynależność do partii jest dla kandydata na radnego czy burmistrza obciążeniem. W Polsce na 2,5 tys. wójtów i burmistrzów tylko ok. 400 jest z list partyjnych. Małe komitety lokalne trudniej radzą sobie w kampanii wyborczej, nie mają przecież tylu pieniędzy, co partie polityczne. Najlepszym rozwiązaniem byłoby wprowadzenie jednomandatowych okręgów wyborczych. Wtedy kandydat, nawet partyjny, musiałby być merytorycznie przygotowany, czułby się bardziej odpowiedzialny i miałby większą więź z mieszkańcami. [/ramka]

Materiał Promocyjny
Szukasz studiów z przyszłością? Ten kierunek nie traci na znaczeniu
Kraj
Ruszyło śledztwo w sprawie Centrum Niemieckiego
Materiał Partnera
Dzień Zwycięstwa według Rosji
Kraj
Najważniejsze europejskie think tanki przyjadą do Polski
Kraj
W ukraińskich Puźnikach odnaleziono szczątki polskich ofiar UPA