Poznańska wojna o odbieranie dzieci

Sąd: To niewydolna rodzina. Lekarz: W majestacie prawa niszczy się silną więź matki i dziecka

Aktualizacja: 07.01.2011 06:21 Publikacja: 07.01.2011 02:24

„Rz” zaalarmował dr Tomasz Sioda, ordynator oddziału noworodkowego Szpitala Wojewódzkiego w Poznaniu. Uważa, że sąd chce niesłusznie odebrać nowo narodzone dziecko jego pacjentce.

Podolany – willowa dzielnica na peryferiach Poznania. Do domu przy bocznej uliczce wiedzie furtka, której strzeże wiklinowy pies. Obok płonie znicz. Na murze napis: "Edith wywleczona przez policyjnych bandytów, zadręczona na śmierć”. Tu mieszkają Agnieszka K. i jej partner Marek Ł.

Dr Sioda już w 2008 r. pisał w ich sprawie do sądu: "Dotychczasowe postępowanie sądu rodzinnego oraz innych instytucji państwowych okazało się całkowicie nieskuteczne co do zapewnienia dobra dzieciom pani K. i pana Ł., im samym oraz co do zapobiegania tragediom życiowym (...) w celu uniknięcia dalszych tragedii trzeba przyjąć inne postępowanie: (...) zostawić ich w spokoju”.

Agnieszka K., lat 34, skończyła technikum. Urodziła siedmioro dzieci: dwoje zmarło, czworo w rodzinach zastępczych, ostatnie lada dzień zostanie odebrane. Na razie leży w szpitalu, bo lekarze wykryli u niego żółtaczkę.

Spotykamy się w gabinecie ordynatora. Na pytania odpowiada krótko, ale sensownie.

Pierwszą trójkę sąd odebrał jej pięć lat temu. Iza miała pięć lat, Martynka dwa i pół, Edith właśnie się urodziła. Po dziewczynki, jak twierdzi, przyszli antyterroryści. Najmłodsza od razu trafiła do szpitala. Po dwóch tygodniach zmarła. Diagnoza: zapalenie płuc i wrodzona wada serca.

Herman urodził się jako wcześniak. Nie przeżył. Piąte dziecko – też Hermana – straciła w 2007 r. Policjanci odebrali je podczas spaceru w parku. Szósty Norbert został zabrany z domu w marcu 2010 r. Siódme, syn, nie ma jeszcze imienia. – Boję się go nazwać. Za chwilę go stracę – mówi kobieta i dodaje. – Sąd mówi, że o dzieci nie dbaliśmy, a przecież my trzęśliśmy się nad nimi jak nad jajkiem.

Do gabinetu wchodzi Marek Ł. – 58 lat, wysoki, z gęstym, siwym zarostem. Ubrany w zielone bojówki, ortalionową kurtkę. W ręce trzyma zawiniątko z suchymi badylami. – Na samym dnie jest zdjęcie naszej Edith. Kiedy chodziliśmy na cmentarz do niej, zbieraliśmy kwiaty. Zrobiła się z tego taka kula – tłumaczy.

Marek jest stolarzem, ale mówi jak kaznodzieja. Przy nim Agnieszka gaśnie. – Żyliśmy tu, na ziemi. Nie potrzebowaliśmy niczego od nikogo. Kiedyś wybieraliśmy się z dziećmi na spacer, a pod dom zajechali policjanci, jakaś kobieta przedstawiła się jako kurator. Chcieli zobaczyć mieszkanie. A ja po prostu poszedłem swoją drogą – opowiada. – Nie chcę żadnego artykułu, ale chcę apelu do tych ludzi o pustych głowach: zacznijcie myśleć, miejcie serce.

Ta historia zaczęła się w 2003 r. – Dostaliśmy sygnał od Caritasu, że w tej rodzinie może się źle dziać – mówi Lidia Leońska z Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie.

Agnieszka i Marek nie pracowali. – Dzieci nie zostały zarejestrowane w przychodni, nikogo z tej rodziny nie obejmowało ubezpieczenie – wylicza. Niepokoili się też sąsiedzi.

[wyimek]Boję się dać imię synkowi, bo go za chwilę stracę Agnieszka K.[/wyimek]

– Pracownicy socjalni próbowali to sprawdzać, ale oni nie chcieli od nas pomocy, nie wpuszczali do mieszkania. Mężczyzna był agresywny – mówi Leońska. Sprawa trafiła do sądu. Zapadła decyzja o odebraniu dzieci.

– Do środka trzeba było wejść w asyście policji. W mieszkaniu brakowało podłóg, wody, toalety, dzieci były zaniedbane – podkreśla Joanna Ciesielska-Borowiec, rzeczniczka Sądu Okręgowego w Poznaniu.

Po odebraniu dzieci niewiele się zmieniło. – To na pewno nie jest rodzina patologiczna. Nie piją alkoholu, nie biją dzieci, w sklepie biorą pewne artykuły na kredyt, ale długi spłacają – przyznaje Leońska. – Są jednak wychowawczo niewydolni. Żyją trochę jak sekta.

Dr Sioda przyznaje, że relacje między Agnieszką i Markiem przypominają znaną z sekt podległość, ale protestuje przeciw odbieraniu dzieci matce. – Między dziećmi a matką zawsze obserwowałem silną więź uczuciową. Może należy oddzielić matkę od ojca, ale nie od dzieci – mówi.

Kilka dni temu dostał pismo z sądu w sprawie wydania dziecka. Jest w nim opinia psychiatryczna, z której wynika, że Agnieszka jest chora. – Ona rzeczywiście parę lat temu była w szpitalu psychiatrycznym, ale nigdy nie godziła się na badanie – dziwi się dr Sioda.

– Bieda jest w Polsce napiętnowana. Znam wiele ubogich rodzin, które nie zgłaszają się po pomoc do opieki społecznej, bo boją się odebrania dzieci – mówi Teresa Kapela ze Związku Dużych Rodzin Trzy Plus.

„Rz” zaalarmował dr Tomasz Sioda, ordynator oddziału noworodkowego Szpitala Wojewódzkiego w Poznaniu. Uważa, że sąd chce niesłusznie odebrać nowo narodzone dziecko jego pacjentce.

Podolany – willowa dzielnica na peryferiach Poznania. Do domu przy bocznej uliczce wiedzie furtka, której strzeże wiklinowy pies. Obok płonie znicz. Na murze napis: "Edith wywleczona przez policyjnych bandytów, zadręczona na śmierć”. Tu mieszkają Agnieszka K. i jej partner Marek Ł.

Pozostało 91% artykułu
Kraj
Były dyrektor Muzeum Historii Polski nagrodzony
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kraj
Podcast Pałac Prezydencki: "Prezydenta wybierze internet". Rozmowa z szefem sztabu Mentzena
Kraj
Gala Nagrody „Rzeczpospolitej” im. J. Giedroycia w Pałacu Rzeczpospolitej
Kraj
Strategie ochrony rynku w obliczu globalnych wydarzeń – zapraszamy na webinar!
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kraj
Podcast „Pałac Prezydencki”: Co zdefiniuje kampanię prezydencką? Nie tylko bezpieczeństwo