„Kolejne hipotezy konfliktu rozniecanego wokół katastrofy smoleńskiej – zamach bombowy, sztuczna mgła, obecność w kokpicie osób spoza załogi – przestaje budzić emocje." Czytam to zdanie raz, drugi i trzeci. I oczom nie wierzę. Zdaniem Redaktora twierdzenie, że w kokpicie były osoby spoza załogi nie tylko jest tyle samo warte, co teza o sztucznej mgle, ale w dodatku powstało po to, by rozniecać konflikt wokół Smoleńska. A zatem – redaktor naczelny Gazety Wyborczej stwierdza, że zwolennicy teorii zamachu, oraz jego właśni dziennikarze, którzy w ostatnich dniach robili co mogli, by dowieść, że w kokpicie było jak w parku Łazienkowskim, robili to tylko po to, by wzniecić konflikt, który, już zresztą zdaniem Michnika wygasa. Szef GW przyznaje więc, że z jednej strony była
Zobaczmy więc na czym polega to dezawuowanie demokratycznie wybranej władzy. Hańba, Super Express opisuje najnowsze przygody Mira „To jest dziki kraj" Drzewieckiego. Po śledztwie CBA majątkiem byłego ministra sportu zajęła się prokuratura i właśnie wezwała go na przesłuchanie. Agenci biura odkryli, że w oświadczeniach majątkowych Drzewieckiego nie ma słowa o nieruchomości na Florydzie i innych zgromadzonych w USA dobrach. Polska to rzeczywiście dziki kraj. Nie po to minister trzymał część swego majątku w Stanach, by chwalić się nim w polskich dokumentach składanych jako poseł i minister. A tu nagle CBA pyta, dlaczego go zataił. Przecież wiadomo dlaczego. Polacy to zawistny naród, gdyby napisał ile jest warta chałupa na Florydzie i ile ma w bankach oszczędności, z pewnością robiliby mu przykrości. A tak to tylko, być może, złamał prawo. Dziki kraj. Inna rzecz, że – jeśli dobrze pamiętam – obok rezydencji Drzewieckiego stoi dom Ryszarda Sobiesiaka – kolejnej niewinnej ofiary afery hazardowej, której podobno nie było. Drzewiecki miał forsować korzystne dla hazardowych firm Sobiesiaka przepisy. Ale miał to też robić z pewnością całkiem bezinteresownie. Jestem pewien, że przekona o tym prokuratorów i CBA. Skądinąd dziwne, że obecnie z prokuraturą i biurem antykorupcyjnym kłopoty mają akurat współpracownicy Grzegorza Schetyny. Czyżby nikt poza nimi w Polsce nie był podejrzewany przez służby o różne ciemne sprawki. Tak, to dziki kraj.
Dziennik Gazeta Prawna pisze na pierwszej stronie, że w Polsce właśnie kończą swój żywot licea ogólnokształcące. Choć niektórzy – jak widziałem – zżymają się, że nius nie jest świeży, bo reforma, choć wejdzie w życie od września, została uchwalona znacznie wcześniej, Uważam, Rze sprawa warta jest opisywania. Nawet na pierwszej stronie. Ponad rok temu, gdy przyjęto kierunek zmian, przeprowadziliśmy w „Rzeczpospolitej" wielotygodniową debatę nad konsekwencjami, jakie będzie miała praktyczna likwidacja nauczania historii od 15 roku życia. Po co właściwie młodzi Polacy mają znać historię? By głosować na PiS, oddawać się narodowym sentymentom? Niedoczekanie. Po co lekcje języka polskiego, skoro młodzi mają mówić językami obcymi. Po co im geografia, skoro jest Google Maps? Przez kilkaset ostatnich lat edukacja miała podwójne znaczenie. Z jednej strony chodziło o przekazanie wiedzy, która była potrzebna w życiu. Z drugiej zaś przez edukację wprowadzało się młodego człowieka, zanurzało się go w zachodniej cywilizacji, dawało mu narzędzia do tego, by mógł uczestniczyć w kulturze. Bez przeczytania kilkunastu najważniejszych książek trudno zrozumieć narodowe etosy, zrozumieć historię, zobaczyć chwile chwały i chwile wstydu. Bez znajomości podstawowych bohaterów literackich, kulturowych toposów, ciężko jest w ogóle zrozumieć architekturę, malarstwo, muzykę itp. Ale rząd Donalda Tuska to nie jakaś tam ramota, tylko największa siła modernizacyjna. Po co mówić o jakiejś tam kulturze. Szkoła ma produkować specjalistów. Skoro nasz kraj stał się peryferium Europy, skoro mają u nas stać fabryki, w których składa się pralki czy samochody, nie potrzebujemy ludzi ogólno wykształconych, lecz specjalistów do skręcania sprzętu AGD. Jeszcze czego. Po co państwo miałoby płacić za edukacje czyli czytanie jakiegoś Pana Tadeusza. Nauczmy dziatwę tego co przydatne. Angielski, obsługa komputera, plus umiejętność zrozumienia instrukcji obsługi. Za bardzo wykształcony naród władzy tak miłującej swój lud, nie jest potrzebny. W wieku 15 lat dziecko (lub rodzice, a najbardziej jednak aktualna moda) będzie decydować, czy zostanie humanistą, inżynierem czy specem od ekonomii. Tej decyzji potem ciężko będzie zmienić, bo specjalizacja będzie następowała bardzo szybko i będzie totalna. Zamiast historii, więcej lekcji o urodzie – pisze DGP.
Jakich ludzi potrzebuje Polska? Kogo powinna kształcić polska szkoła? Tego dowiecie się państwo czytając w Gazecie Wyborczej opis awantury wokół wiceszefa Centralnego Ośrodka Sportu. Minister Joanna Mucha uczyniła nim swego fryzjera. Ale jest to fryzjer z kompetencjami. Nie dość, że pomagał w sztabie Muchy, nie dość, że ma w Lublinie salony kosmetyczno-fryzjerski, prowadził przy UMCS studencką dyskotekę. Jak zapewniała na blogu minister Mucha, ma ukończone studia podyplomowe. Podwójne. Pewnie z urody i fryzjerstwa. Ale jak mówiło się w PRL: „kadry to podstawa". Ciekaw jestem skądinąd, kiedy przeczytamy w gazetach, że premier Donald Tusk się wściekł, usłyszawszy o nominacjach w COS.