„Zebraliśmy się tu w sprawie niezwykle ważnej, mianowicie w sprawie zagrożenia pokoju świata. Wszyscy możemy sobie powiedzieć, że my, pisarze, nie zrobiliśmy wszystkiego, co leży w naszej mocy, dla walki o pokój (sic!). Zdajemy sobie sprawę, że w tej chwili, kiedy Ameryka, korzystając ze swej przewagi technicznej, złamała, a raczej (poprawia się) łamie opór walczącej o swe wyzwolenie Korei, a jednocześnie za pomocą swej skutecznej propagandy wzmaga nastroje wojenne, niebezpieczeństwo wojny znacznie się przybliżyło. Widzimy nadto fakt remilitaryzacji Niemiec Zachodnich, który oznacza dla nas nie co innego, tylko utratę Ziem Odzyskanych. W tej sytuacji zwracamy się do pisarzy, aby wykorzystali swoje stosunki z zagranicą i napisali do swoich znajomych i przyjaciół na Zachodzie listy, w których wyrażają swoje pragnienie pokoju i swój stosunek do mogącej nastąpić i niosącej zagładę cywilizacji – nowej wojny. Każdy z was, koledzy, ma znajomych albo przyjaciół za granicą. Niech więc każdy napisze do nich listy wedle tego, co mu dyktuje sumienie patriotyczne i przekonanie o zbrodniczości gotującej się wojny".
„Zebrani – komentowała Dąbrowska – tak byli zaskoczeni tą nieoczekiwaną, humorystyczną, jeśli nie obłąkaną propozycją, że mimo kilkakrotnych wezwań do dyskusji nad celowością tego projektu długo trwało milczenie. I na tym chyba powinno było się skończyć, ale pomału zaczęły odzywać się głosy równie dziwne i nieoczekiwane, jak sama propozycja. Ktoś zapytał, czy te listy mają być pisane do wrogów, czy do wahających się, czy do przyjaciół. Putrament na to, że oczywiście nade wszystko do wrogów (zdradzając domniemanie, że wszyscy zagraniczni przyjaciele i znajomi osobiści pisarzy to wrogowie polityczni). Zawieyski wygłosił entuzjastyczną pochwałę projektu dającego sposobność do wypowiedzenia się wobec Zachodu „własnymi słowami (...) bez używania terminów, które prasa uczyniła wszystkim wstrętnymi, w rodzaju mówienia o katach, zbrodniarzach imperializmu, podżegaczach wojennych etc.". (...) Putrament zaznaczył jeszcze, że sprawa tych listów jest pilna, powinny być wysłane w ciągu tygodnia. Oczywiście, idzie o to, żeby dotarły do celów przed „kongresem pokoju" w Sheffield. Na tym skończyło się najdziwniejsze w świecie wezwanie do zażegnania wojny atomowej za pomocą listów".
Skończyło się, ale nie dla wszystkich. Jeśli wierzyć Stefanowi Kisielewskiemu, to pomysłodawcą całej hecy był sam Jakub Berman, który podobierał pisarzom adresatów ich listów protestujących przeciw wojnie. Z pewnością nie zrobił tego osobiście, niemniej Jerzemu Zawieyskiemu przypadł sam Graham Greene. Ponoć wyborowi temu towarzyszyła groźba, że jeśli Zawieyski odmówi, to odbije się to fatalnie i na nim, i na „Tygodniku Powszechnym". Z „Dzienników" Marii Dąbrowskiej wynika z kolei, że katolicki pisarz sam garnął się do takiego doskonalenia sztuki epistolarnej.
W każdym razie Kisielewski przyjechał jakoś do Krakowa, i – jak zrelacjonował w „Alfabecie Kisiela" – „mówią mi, że Zawieyski napisał, że to na pierwszej stronie idzie, już cenzura puściła... Ja to czytam... No, to było okropne! Bo on się napił wódki, wpadł w histerię i napisał szczerze, rzeczywiście, ze szwungiem, ale bzdury niebywałe. Więc ja mówię do Turowicza: „Słuchaj, jeżeli to się ukaże, to ja przestaję pisać w Tygodniku". On mówi: „Ale nie wygłupiaj się, przecież to już przeszło przez cenzurę, już wiedzą". Ja mówię: „Daję słowo honoru – jeżeli to się ukaże, koniec". No i wtedy Gołubiew się wtrącił: „Słuchajcie, jeśli Stefan daje słowo honoru, to musimy to poważnie traktować, musimy się naradzić". I zdjęli to w końcu na całe szczęście, bo byłoby po Tygodniku i po Zawieju...".
Hasło „Jerzy Zawieyski" w „Abecadle Kisiela" Stefana Kisielewskiego składa się z 17 zdań: „nasz wielki przyjaciel, twórca 'Znaku', przed wojną człowiek częściowo lewicowy, związany z ludowcami, ateista, dramatopisarz. W czasie wojny miał nagle takie nawrócenie jak grom. Ksiądz Zieja go przyjął do Kościoła, no i po wojnie stał się działaczem katolickim, wybitny, z autorytetem, ponieważ miał przyjaciół z lewicy itd. W okresie stalinowskim przeżył ciężką biedę, jak go przestali grać i powyrzucali zewsząd. No, ale kiedy przyszedł Październik, partia go sobie obmyśliła na członka Rady Państwa i razem pracowaliśmy. Często miałem z nim zabawne starcia taktyczne. On bardzo nie lubił, jak głosowało się przeciw przy jakichś sprawach nieważnych, bo uważał, że my jesteśmy tylko do spraw katolickich, do tych ogólnych. Więc kiedyś była ustawa o rybołówstwie morskim. Stomma przegląda porządek dzienny, mówi: »No, ustawa o rybołówstwie, chyba nikt nie będzie przeciw«. Ja mówię: »Ja będę głosował przeciw«. Zawieyski na to: »Dlaczego?«. Odpowiadam: »Dlatego, że przeczytałem tę ustawę«. Wygłosił piękną mowę w 1968 roku, między innymi w mojej obronie w sejmie, w obronie studentów, i podał się do dymisji z Rady Państwa. Przeżył to ciężko, nie wiem dlaczego. Ja mu tłumaczyłem: »Masz wspaniałe zejście ze sceny, z ciosem«. Ale nie, przejmował się i umarł tragicznie na zator mózgu. Wyskoczył oknem czy spadł z okna i zmarł w szpitalu – to niewyjaśnione".
Bezsilny Rejtan PRL
Na więcej pozwolił sobie Kisiel w „Dziennikach". Jeszcze za życia „Zawieja", 23 kwietnia 1968 r. pisał, bardziej jadem niż atramentem: „...jest sparaliżowany, nie mówi, leży w klinice. Szkoda go, nie wiem, czy się przejął brakiem nominacji na posła? Tak nisko go nie cenię: jest troszkę próżny i specyficzny kabotyn, ale przecież nie do tego stopnia, a sytuację miał w gruncie rzeczy doskonałą: wycofanie się w glorii Rejtana z tego całego śmierdzącego interesu. [...] A w gruncie rzeczy nie było w nim starości – zawsze uważałem, że homoseksualizm konserwuje duchowo, daje jakiś niezmiernie młodzieńczy fason...".