Była prominentna posłanka PO Beata Sawicka oraz burmistrz Helu Mirosław Wądołowski zostali w piątek prawomocnie uniewinnieni. Choć sąd potwierdził, że do korupcji doszło.
Nielegalna akcja?
Mimo że Sawicką złapano na gorącym uczynku, gdy od funkcjonariusza Centralnego Biura Antykorupcyjnego udającego biznesmena przyjmowała łapówkę, nie poniesie odpowiedzialności karnej. Sąd Apelacyjny w Warszawie uznał, że operacja Biura była nielegalna, a zatem zebrane w jej ramach dowody nie mogą być wzięte pod uwagę. – Władza nie może na podstawie niezgodnej z prawem gromadzić dowodów, by potem wszczynać przeciw obywatelom postępowania karne. To dowody skażone pierwotnie – mówił sędzia Paweł Rysiński, szef składu orzekającego. – W tej sprawie reguły prowadzenia czynności operacyjnych dla celów dowodowych w postępowaniu karnym nie zostały przez CBA dochowane na żadnym etapie ich zarządzania i stosowania.
CBA rozpoczęło akcję wobec Sawickiej, bo – jak twierdziło – posiadło wiarygodne informacje, że może dojść do korupcji. Sąd uznał, że posłanka nie dostarczyła podstaw, by objąć ją inwigilacją. Chodzi o to, że funkcjonariusz CBA, tzw. agent Tomek (czyli Tomasz Kaczmarek, dziś poseł PiS), już od lutego 2007 r., kiedy był na kursie rad nadzorczych spółek Skarbu Państwa, na którym była też Sawicka, inwigilował ją i „stosował wobec niej tajne techniki operacyjne”. Tymczasem Sawicka dopiero 16 czerwca 2007 r. wyraziła korupcyjne oczekiwanie. – Czynności te podjęto nielegalnie, bo bez istnienia ku temu ustawowych przesłanek prawnych – mówił sędzia. Zaznaczył, że prawo zakazuje inwigilowania obywateli, aby zdobywać przeciwko nim dowody przestępstwa. – Demokratyczne państwo prawne wyklucza testowanie uczciwości obywateli. To domena państwa totalitarnego – podkreślił.
Jaki los tajnych akcji?
Mariusz Kamiński, szef CBA w czasach operacji przeciw Sawickiej, a dziś poseł PiS, ocenił, że wyrok jest „sprzeczny z elementarnymi zasadami przyzwoitości i sprawiedliwości społecznej”. – Nie ma najmniejszej wątpliwości, że działania CBA w tej sprawie były w pełni legalne – mówił. Przypomniał, że w ten sposób ocenił je sąd niższej instancji.
Prof. Antoni Kamiński z PAN, były szef polskiego oddziału Transparency International, uznał wyrok za zadziwiający. – Zaczyna się u nas mówić o zasadzie „owoców zatrutego drzewa”, która występuje w prawodawstwie amerykańskim, a nie w Polsce – stwierdził.