Zdaniem Biskupa dla obu partii jest to realne zagrożenie. – Duże partie nie potrzebują mniejszych, wolą wchłonąć ich wyborców – mówi politolog. – Dlatego PSL i SLD szukają nowych nisz, bo zdają sobie sprawę, że jedyną ich szansą jest pełnienie roli języczka u wagi.
Europa pyta o Piechocińskiego
Obie partie mają też problem z liderami. Zarówno Leszek Miller, jak i Janusz Piechociński przez część działaczy są uznawani za obciążenie, a nie za atut formacji. Ludowcy mają za złe prezesowi Januszowi Piechocińskiemu pewną nadpobudliwość w wystąpieniach publicznych.
Gdy szef PSL po powrocie ze szczytu klimatycznego w Brukseli mówił, że pół Europy dopytywało się, kim jest ten Piechociński, którym straszyła Ewa Kopacz, żądając korzystnych dla Polski ustaleń, wywołał zniesmaczenie działaczy. Uznali, że ta wypowiedź ośmieszyła PSL. Niezadowoleni członkowie Stronnictwa liczą, że po wyborach samorządowych uda się odwołać Piechocińskiego z funkcji prezesa.
Sprawa jest wielce wątpliwa, bo jeżeli ludowcy potwierdzą swój wynik sprzed czterech lat, to kwestia gadulstwa Piechocińskiego zejdzie na plan dalszy. Tym bardziej że przez jakiś czas obstawiano Marka Sawickiego, ministra rolnictwa, jako ewentualną alternatywę dla Piechocińskiego. Ale po słynnym wywiadzie, w którym Sawicki nazwał rolników frajerami, w zasadzie sam wyeliminował się z wyścigu do fotela prezesa partii. Piechociński więc będzie zapewne rządził partią aż do przyszłorocznych wyborów parlamentarnych.
Miller spycha do narożnika
Podobnie rzecz się ma z Leszkiem Millerem. Część młodszych działaczy jest przeświadczona, że ich przywódca, choć sprawny organizacyjnie, spycha partię do postkomunistycznego narożnika, w którym trudno o nowych wyborców. Jednak innego pomysłu na lidera nie ma. Bezalternatywność jest tak duża, że nawet jeżeli SLD słabo wypadnie w wyborach lokalnych i nie utrzyma obecnego stanu posiadania w samorządach, to Miller i tak może pozostać u władzy. A według Rafała Chwedoruka, politologa z Uniwersytetu Warszawskiego, gorszy wynik SLD w wyborach lokalnych jest prawdopodobny. Jego zdaniem cztery lata temu Sojusz miał wyjątkowo dobry wynik, bo wybory lokalne były poprzedzone udaną kampanią prezydencką Grzegorza Napieralskiego. Tym razem nie ma tego bonusu, a więc Sojusz – według Chwedoruka – może liczyć najwyżej na 60–70 proc. tego, co ma obecnie w samorządach. Dla działaczy terenowych to będzie poważny problem, bo wielu z nich żyje dzięki udziale w lokalnej władzy.
Pewne jest jednak, że atak na PSL nie uratuje SLD i na odwrót. Sojusz, skupiając się na wsi, zupełnie nie potrafi znaleźć odpowiedzi na socjalne propozycje PO, które ostatecznie mogą pogrzebać partię Leszka Millera. Z kolei ludowcy nie są w stanie przedrzeć się przez poparcie Kościoła dla PiS, co na prowincji ma niebagatelne znaczenie.