- Chłopak swoimi żartami narobił dużego zamieszania i zaangażował miejscową policję, pogotowie, Straż Pożarną, a nawet śmigłowiec ratunkowy – mówi Paweł Międlar, rzecznik podkarpackiej policji. Teraz sprawca tych nieprawdziwych zgłoszeń został ustalony.
Fałszywe alarmy miały miejsce na początku października. Najpierw dyżurny komendy policji w Brzozowie (woj. podkarpackie) odebrał telefoniczne zgłoszenie o "groźnym" wypadku w pobliskiej miejscowości.
- Szybko, w Humniskach zderzyły się dwa samochody, są w nich zakleszczeni ranni ludzie - od takich słów rozpoczęła się rozmowa. W słuchawce brzmiał młody głos, a informator podawał, że do groźnej w skutkach kraksy doszło w rejonie miejscowego cmentarza. Wypadek miał być "straszny", a biorący w nim udział ranni, mieli zostać uwięzieni w samochodach.
- Rozmowa była dramatyczna, a zgłaszający szczegółowo, bardzo obrazowo i z wielkim przejęciem, opisywał miejsce zdarzenia. Na zakończenie rozmowy przedstawił się, że jest mieszkanką pobliskiej miejscowości – opowiada Paweł Międlar.
Zgłoszenie zaalarmowało wszystkie służby ratunkowe. Dyżurny skierował na miejsce dwa patrole funkcjonariuszy oraz pogotowie ratunkowe. We wskazany rejon policjanci i strażacy jechali na sygnale. Ponieważ zgłaszający twierdził, że w samochodach są zakleszczeni ludzie, którzy sami nie mogą się wydostać, wysłano także - z Sanoka - śmigłowiec Lotniczego Pogotowia Ratunkowego. Przybyli ratownicy przez kilkanaście minut krążyli we wskazanym miejscu próbując ustalić gdzie doszło do zdarzenia, sprawdzali również okoliczny teren. Nadaremnie, ponieważ alarm był fałszywy.