Łukasz Koszarek: Jestem po drugiej stronie rzeki

– Mamy dobry czas, bo dzieci garną się do naszego sportu, choć walczymy o nie z siatkówką – mówi Łukasz Koszarek, który po 20 latach zakończył grę w reprezentacji Polski.

Publikacja: 08.03.2023 03:00

Łukasz Koszarek: Jestem po drugiej stronie rzeki

Foto: Andrzej Romański/CC BY-SA 3.0

Pożegnanie z kadrą po tylu latach wycisnęło łzy?

Wzruszyłem się, szczególnie kiedy żegnali mnie koledzy. Piękne było też, gdy na ostatnim meczu kadry – w Sosnowcu – na trybunach usiadł komplet widzów. Trochę łatwiej było kryć łzy, bo ta decyzja nie spadła na mnie jak grom z jasnego nieba. Jestem już od jakiegoś czasu po drugiej stronie rzeki, skoro zostałem dyrektorem reprezentacji. Te wszystkie lata kosztowały dużo wyrzeczeń. Ostatnie sukcesy, czyli ósme miejsce mistrzostw świata i czwarte mistrzostw Europy, sprawiły, że wszystkie bóle odeszły w zapomnienie. Było warto.

Miał pan pecha, bo wszedł do kadry, kiedy zaczynał się jej głęboki kryzys…

Po siódmym miejscu EuroBasketu w 1997 roku nastąpił zjazd bez trzymanki. Zawodnicy, którzy wywalczyli tamten sukces, nie potrafili utrzymać się na szczycie. Byliśmy nisko, co pewnie pomogło mi szybciej zadebiutować w kadrze, bo kibice domagali się młodszych graczy.

Czytaj więcej

Marcin Gortat: Nadszedł czas na zmiany

Dlaczego upadek nastąpił tak szybko?

Może siódme miejsce nie oddawało pozycji ani siły koszykówki w Polsce albo sukces został przespany? Liga w tamtym okresie pojawiała się w telewizji na głównych kanałach. Oglądalność była duża, a pieniędzy sporo, ale chyba zostały źle spożytkowane. Kluby je przejadały. Może też za dużo pieniędzy szło na pensje, a za mało na szkolenie. Kiedy w 2003 roku wchodziłem do ligi, to już była końcówka czasów świetności.

Denerwowały pana apele o naturalizację amerykańskich rozgrywających, którzy mieli pomóc kadrze?

Europa z tego korzysta, więc jeśli chcieliśmy rywalizować i wygrywać, musieliśmy się dostosować do trendu, bo sukces reprezentacji to sukces nas wszystkich. Świetnym przykładem jest AJ Slaughter, który przez wiele lat udowadniał, że wręczenie mu paszportu było słuszne. Grał świetnie i zależało mu na występach w reprezentacji. Z drugiej strony – to zawsze jest loteria. Można prześwietlić zawodnika, ale nie da się sprawdzić wszystkich cech jego charakteru.

W Polsce brakowało rozgrywających?

Było ich mało. Oprócz wyszkolenia potrzeba jeszcze jednego – ktoś musi na młodego postawić. Żadna książka ani żaden trener nie są w stanie nauczyć tego, co parkiet. Rozgrywający musi myśleć o innych. Czytać, co się dzieje w trakcie meczu, zmieniać tempo, próbować wykorzystać ustawienie i zalety kolegów. Trzeba dostać coś ekstra od Boga.

Przeżyliśmy w ostatnich latach sporo rozczarowań. Większe to EuroBasket 2009 w Polsce czy ten cztery lata później, gdy w kadrze zebrali się wszyscy najlepsi?

W 2009 aż tak źle nie było, awansowaliśmy do drugiej rundy. Pamiętam tamte chwile, one wpisały się w historię reprezentacji. Cztery lata apetyty mieliśmy olbrzymie, bo graliśmy na wysokim poziomie.

Dlaczego się nie udało?

Przegraliśmy pierwszy mecz, który – choć czasem urasta to do rangi mitu – jest bardzo ważny. Zwycięstwo daje spokój. Drugie spotkanie przegraliśmy ostatnim rzutem i to był gwóźdź do trumny. Kadrę napakowaliśmy gwiazdami, ale to był też pierwszy raz, gdy ściągnęliśmy wszystkich najlepszych. Niełatwo tak stworzyć drużynę. Nie wystarczy miesiąc treningów. Automatyzmy muszą działać pod presją, trzeba zaufać koledze.

Ostatnie dobre wyniki wpłynęły na zainteresowanie koszykówką?

Słyszałem od trenerów grup młodzieżowych, że po mistrzostwach świata więcej dzieci zaczęło się garnąć do naszego sportu. Teraz jest dobry czas, żeby młodych ukierunkować. Pamiętajmy, że w koszykówkę nie każdy może grać – tu jest potrzebny wzrost, bo gdy się jest niskim, szanse odniesienia sukcesu gwałtownie spadają. Dlatego rywalizujemy o dzieci głównie z siatkówką, która ma świetny skauting.

Co dalej z panem?

Jestem dyrektorem reprezentacji, współpracuję z Igorem Miliciciem. Podpatrywanie selekcjonera to świetna nauka. Widzę, jak pracuje, jestem blisko z jego asystentami, dużo rozmawiamy. Jestem na wszystkich treningach, obserwuję, jak wygląda przygotowanie drużyny do meczu. Kiedyś praca trenera ligowego wydawała mi się łatwiejsza. Może spróbuję, ale na razie mnie nie ciągnie.

Pożegnanie z kadrą po tylu latach wycisnęło łzy?

Wzruszyłem się, szczególnie kiedy żegnali mnie koledzy. Piękne było też, gdy na ostatnim meczu kadry – w Sosnowcu – na trybunach usiadł komplet widzów. Trochę łatwiej było kryć łzy, bo ta decyzja nie spadła na mnie jak grom z jasnego nieba. Jestem już od jakiegoś czasu po drugiej stronie rzeki, skoro zostałem dyrektorem reprezentacji. Te wszystkie lata kosztowały dużo wyrzeczeń. Ostatnie sukcesy, czyli ósme miejsce mistrzostw świata i czwarte mistrzostw Europy, sprawiły, że wszystkie bóle odeszły w zapomnienie. Było warto.

Pozostało 86% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Koszykówka
Afera bukmacherska w USA. Gwiazdy NBA tańczą z diabłem
Koszykówka
Jeremy Sochan w reprezentacji Polski. Pomoże nam obywatel świata
Koszykówka
Marcin Gortat na świeczniku. Docenił go nawet LeBron James
Koszykówka
Jeremy Sochan pomoże reprezentacji i zagra w Polsce. Zabierze nawet kucharza
Koszykówka
NBA. Jeremy Sochan lepszy od Brandina Podziemskiego. Zdobył 20 punktów
Materiał Promocyjny
Dzięki akcesji PKB Polski się podwoił