Autorzy tych wizji zdają się zapominać, że takie wyznania już istnieją. Prymaska Kościoła Episkopalnego Katherine Jefferts Schori w wywiadzie dla „Time” wprost deklarowała, że głównej misji swojego wyznania upatruje w edukacji seksualnej dzieci i młodzieży oraz w walce z głodem, AIDS i innymi chorobami nękającymi kraje Trzeciego Świata. Nie jest zaś takim zadaniem głoszenie ludziom Ewangelii, bowiem prymaska nie jest przekonana, że istnieje na nie zapotrzebowanie w szerokim świecie. Skutkiem przyjęcia takiego myślenia nie jest jednak wcale odrodzenie religii, lecz przeciwnie – jej zanik. Kolejne diecezje i parafie odpadają od Kościoła episkopalnego, a teolodzy, duchowni i świeccy coraz częściej dokonują konwersji na prawosławie, katolicyzm lub do któregoś z dysydenckich, ale ortodoksyjnych wspólnot anglikańskich.
Miejsce doktryny czy nauczania moralnego Kościoła nie zostaje oczywiście w tej nowej puste. Zastąpić je ma sumienie, jako jedyny gwarant prawdy i jedyne jego źródło. „W społeczeństwie pluralistycznym prawo nie może odzwierciedlać sumienia, bo sumienia są różne. Może ono tylko stanowić luźne ramy, w których się poruszamy. Odrzuciłabym prawo, które nakazywałoby coś sprzecznego z sumieniem” – dowodzi Halina Bortnowska w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej”. A Andrzej Wielowieyski wyprowadza z jej opinii wniosek, że to właśnie sumienie ma kierować każdą ludzką decyzją. Sumienie, które jest jednak wolne od autorytetu czy nacisku prawa.Problem polega tylko na tym, że definicja sumienia, z jaką mamy tu do czynienia, nie ma nic wspólnego z katolickim czy choćby klasycznym rozumieniem tego słowa. Sumienie nie jest bowiem źródłem prawd, ale sposobem odnajdywania prawdy wobec umysłu ludzkiego zewnętrznej. Nie stanowi więc ono prawd, lecz jedynie (poprawnie lub błędnie) je odczytuje. „…źródłem godności sumienia jest zawsze prawda: w przypadku sumienia prawego mamy do czynienia z przyjętą przez człowieka prawdą obiektywną, natomiast w przypadku sumienia błędnego – z tym, co człowiek subiektywnie uważa mylnie za prawdę. Nie wolno jednak nigdy mylić błędnego, „subiektywnego” mniemania o dobru moralnym z prawdą „obiektywną”, ukazaną rozumowi człowieka jako droga do jego celu, ani też twierdzić, że czyn dokonany pod wpływem prawego sumienia ma taką samą wartość jak czyn, który człowiek popełnia, idąc za osądem sumienia błędnego” – wskazuje Jan Paweł II w encyklice „Veritatis Splendor” (par. 63).
Postulat rezygnacji z mniejszej lub większej części doktryny czy tradycji Kościoła jest jednym z najczęściej powracających na łamach prasy propozycji „ulepszaczy”
Tak jednoznaczne stwierdzenia nie są jednak dobrze widziane w środowisku. Za nazywanie rzeczy po imieniu potępiła na przykład Halina Bortnowska biskupów, którzy opublikowali dokument na temat zapłodnienia in vitro. Jej zdaniem zabrakło mu duszpasterskiego wyczucia i zrozumienia skomplikowanych problemów życiowych („Anioły In Vitro”, „Gazeta Wyborcza”, 5.01.2008). Podobne zarzuty formułował wielokrotnie w odniesieniu do stanowiska Kościoła np. wobec aborcji także Jarosław Makowski. A ojciec Jacek Prusak w programowym „Manifeście teologicznym” „Tygodnika Powszechnego” wprost stwierdził, że charyzmatem jego pisma jest wspieranie ludzi w wyborach moralnych, które pozostają „w ramach ich możliwości”. „Czytelników „Tygodnika” nie pociąga pewnie prezentacja nauczania Kościoła, która mówi im, co mają robić, albo nie uwzględnia złożoności ludzkich biografii” – podkreśla ojciec Prusak. Nie daje jednak odpowiedzi, jak prezentować niezmiękczoną doktrynę moralną i jednocześnie nie sprawiać wrażenia, że pamięta się o tym, iż nie wszyscy jej sprostali. Nie jest też do końca jasne, jak pogodzić opinię krakowskiego jezuity z tradycyjnym rozumieniem sumienia i moralnej doktryny Kościoła, która nauczała nie tego, co jest wygodniejsze, ale tego, co jest lepsze. Może dlatego, że już samo uznanie jakiejś decyzji za lepszą może być przecież ocenione jako wykluczające czy wręcz rodzące nienawiść.
Zgoda na pewne cechy nowego Kościoła, jaka panuje między „Gazetą Wyborczą” a „Dziennikiem” (i w mniejszym stopniu „Tygodnikiem Powszechnym”), wcale nie oznacza rzeczywistej wspólnoty poglądów. O ile bowiem Adam Michnik chce zmienić Kościół tak, by on mógł zmieniać (modernizować) społeczeństwo w kierunku przez niego wyznaczonym, o tyle Robert Krasowski i kierowany przez niego „Dziennik” wolałby raczej odsunąć Kościół od głównego nurtu, by nie przeszkadzał w procesie modernizacji i laicyzacji, która jest jedyną drogą rozwojową dla Polski i Polaków. Modernizacja, która pozostaje celem obu gazet, jest przy tym odmiennie rozumiana: dla Michnika i jego otoczenia jest to konkretny cel – zbudowanie społeczeństwa na wzór społeczeństw zachodnich, dla autorów „Dziennika” natomiast jest to raczej zbudowanie sprawnych struktur, które nie były zanurzone w ideologie, wielkie narracje czy systemy myślowe.Tę różnicę widać świetnie przy okazji sporu o Grossa. „Gazeta Wyborcza” w spór o książkę wciąga (pytanie, na ile uczciwie) także Jana Pawła II, publikując wybór cytatów z niego poświęconych antysemityzmowi, „Dziennik” natomiast – piórem swojego naczelnego – odrzuca w ogóle rozmowę na ten temat, deklarując znudzenie i zainteresowanie sprawami innymi niż debaty ideowe. Odrzucenie wielkich narracji dokonuje się w „Dzienniku” w oparciu o głębokie przekonanie, że nadeszła era postideowa. „Zmęczonym liberałom” potrzebny jest spokój i możliwość doprowadzenia ciepłej wody do kranów czy budowania autostrad. A Kościół i ludzie religijni ten spokój swoimi problemami, etycznymi poglądami i postulatami zwyczajnie zakłócają. I dlatego – w imię modernizacji i nowoczesności – powinni zostać zepchnięci w kąt debaty.
W istocie zatem, by posłużyć się obrazem biblijnym, ale często wykorzystywanym także przez współczesnych analityków religijności, oba środowiska uznają, że Polska i Polacy znajdują się obecnie na pustyni premodernizacyjnej. „Gazeta Wyborcza” chce ich przez ową pustynię przeprowadzić ku krainie może nie mlekiem i miodem, ale na pewno demokracją i prawami człowieka płynącej. Ale, by ten cel zrealizować, konieczna jest pomoc Kościoła, który jako jedyny ma zdolność rzeczywistego wychowywania Polaków.