Kościół, modernizatorzy, monolog

Kościół odrzucający własne roszczenia do nieomylności, rezygnujący z nauczania, a zamiast tego wędrujący wraz z ludźmi po drogach ich życiowych wyborów, ale niczego nienarzucający – taki obraz wymarzonej wspólnoty religijnej wyłania się z lektury „Gazety Wyborczej” i „Dziennika”

Publikacja: 23.02.2008 03:01

Kościół, modernizatorzy, monolog

Foto: Rzeczpospolita

Odejście ojców Stanisława Obirka i Tadeusza Bartosia oraz zrzucenie sutanny i apostazja profesora Tomasza Węcławskiego skłania publicystów i teologów do stawiania dramatycznych pytań, jaki będzie Kościół po Obirku, Bartosiu i Węcławskim. I opinie te nie są optymistyczne.

Odejście wymienionych (niezależnie od osobistych i niekiedy wcale nie teologicznych czy eklezjalnych przyczyn takich decyzji) ma dowodzić, że Kościół się zamyka, nie jest w stanie pomieścić ludzi inaczej myślących (pytanie, jak pomieścić kogoś, kto odrzuca fundamentalny dogmat chrześcijaństwa, czyli przekonanie o bóstwie Jezusa Chrystusa, jakoś nie przechodzi autorom przez gardło), nie chce prawdziwego dialogu. Wszystko to wsparte jest analizami, z których wynika, że ci, którzy odchodzą, mogą, a nawet powinni, się stać nowymi Lutrami, którzy zmienią polski Kościół, zreformują go, a przynajmniej „wykrzyczą bolesną prawdę” na jego temat.

Rozpacz i rozżalenie analityków wieszczących kryzys polskiego katolicyzmu można zresztą zrozumieć. Oto bowiem po kolei, może nie czwórkami, ale trójkami, odchodzą z kapłaństwa, teologii, a niekiedy nawet Kościoła, ci, którzy mieli go zmieniać. Ludzie namaszczeni przez samych siebie na oblicza „katolicyzmu otwartego”, duchowni mający się stać zapleczem intelektualnym nowego, lepszego, odmiennego od dotychczasowego, polskiego katolicyzmu, porzucają swoje śluby i zobowiązania i zaczynają życie bez ograniczeń narzucanych każdemu przez własne wybory. To zaś oznacza, że wizja Kościoła przez nich propagowana zostaje zdecydowanie osłabiona i skazana na powolne zapomnienie. I zmienić tego nie są w stanie ani powracające co jakiś czasy próby promowania nowych, rzekomo odkrywczych, książek Tadeusza Bartosia, ani uznanie odrzucenia bóstwa Chrystusa za ożywczy nurt polskiej refleksji teologicznej.

Bo też teksty czy opinie, o których mowa, nie odnoszą się do zysków czy strat Kościoła jako całości, lecz do zysków i strat pewnej wizji Kościoła, wymarzonego Kościoła lewicy, a coraz częściej także prawicy laickiej. Byt ten nie istnieje wprawdzie w przyrodzie, ale od wielu już lat pojawia się na łamach opiniotwórczych gazet, które próbują go przeciwstawić rzeczywistemu, ograniczonemu, ludowo-narodowemu katolicyzmowi w Polsce.

Przez lata obliczem tego Kościoła nowoczesnego, otwartego (otwarty pozostawiam problem, na ile wynikało to z osobistych poglądów, a na ile było zafałszowaniem jego myślenia) był ks. prof. Józef Tischner. Później rolę tę przejął ojciec Stanisław Musiał, a po jego śmierci inny jezuita – ojciec Stanisław Obirek, po którego odejściu na krótko na firmamencie „otwartej teologii” zajaśniał dominikanin ojciec Tadeusz Bartoś.Tym, co łączyło w mniejszym lub większym stopniu wymienionych myślicieli i duchownych, było przekonanie, że polski katolicyzm potrzebuje szybkiej naprawy i otwarcia na współczesność.

Dla jednych oznaczało to rezygnację z ograniczeń paradygmatu „chrześcijaństwa tomistycznego” i zastąpienie go filozofią współczesną (dialogizmem, fenomenologią czy hermeneutyką). Dla innych otwarcie się na „ducha soboru”, którego istotą miało być odrzucenie polskiego paradygmatu katolicyzmu ludowego i zastąpienie go katolicyzmami bardziej liberalnymi, najlepiej zaczerpniętymi od błyskotliwych, ale nie zawsze ortodoksyjnych teologów zachodnich. Jeszcze inni skupiali się raczej na walce ze złymi cechami „endekoidalnej” (by posłużyć się terminologią prof. Ireneusza Krzemińskiego) wersji katolicyzmu, ze szczególnym uwzględnieniem dziedzictwa antysemityzmu.

Mniej lub bardziej realne (bo przecież nie sposób odmówić słuszności przynajmniej części postulatów głoszonych przez liderów „katolicyzmu otwartego”) postulaty i pomysły łączyło jednak przekonanie, że Kościół powinien włączyć się w nurt współczesności i dać mu się porwać niemal bez reszty, a nawet – by sparafrazować wypowiedzi Stanisława Obirka – „nawrócić się na świat”.

„…w czasach nowożytnych (…) chrześcijaństwo, a zwłaszcza katolicyzm, wypowiedziało wojnę rozumowi. W XIX wieku, za długiego pontyfikatu Piusa IX, ogłoszono dogmat o nieomylności papieża w sprawach wiary i moralności. Jego następcy kontynuowali kurs nieufności wobec wszystkiego, co nie mieściło się w katolickiej koncepcji społeczeństwa doskonałego (societas perfecta). Katolicyzm obraził się na świat i zamknął w twierdzy własnej doskonałości. Sobór Watykański II stanowił krótki epizod wyjścia naprzeciw „troskom i radościom świata” na wzór Jezusa. Jednak już Paweł VI się przestraszył. Jego następcy, mimo deklarowanego szacunku wobec wolności i gestów pojednawczych wobec świata, trwają w postawie zasadniczej nieufności i oczekują, że świat wreszcie się nawróci” – grzmi prof. Obirek („Katolicyzm znów obraził się na świat”, „Gazeta Wyborcza”, 13.01.2008).

Postulat wyjścia naprzeciw oczekiwaniom współczesności zupełnie wprost na łamach „Europy”, intelektualnego dodatku do „Dziennika”, formułuje prof. Marcin Król. Odnosząc się do problemu zapłodnienia in vitro i antykoncepcji, filozof postuluje ni mniej, ni więcej zmianę doktryny Kościoła w tych kwestiach w imię, oczywiście, kompromisu i pójścia na rękę ludziom, którzy i tak Kościoła nie słuchają. Tylko dzięki takiej postawie „Kościół mógłby wreszcie podjąć – stanowczo, ale przy zachowaniu wyczucia rzeczywistości – wszystkie najważniejsze problemy wynikające z modernizacji” („Odmowa i milczenie”, „Europa”, 5.01.2008). A wtóruje mu Mirosław Czech potępiający polski Kościół za to, że wierny jest linii wyznaczonej przez Benedykta XVI. „Tymczasem Kościół w Polsce wciąż się rozwija i w najbliższej przyszłości nie grozi mu los głęboko mniejszościowej wspólnoty katolickiej we Francji czy w zsekularyzowanej Hiszpanii. Wciąż posiada rząd dusz wśród zdecydowanej większości Polaków – młodych, starszych i w średnim wieku. Może więc sobie pozwolić na postawę otwartą wobec wyzwań, jakie niesie współczesność” – podkreśla publicysta „Gazety Wyborczej” („Tutaj rządzi episkopat”, „Gazeta Wyborcza”, 15 – 16.12.2007).

Postulat rezygnacji z mniejszej lub większej części w swojej doktryny czy tradycji pozostaje zresztą jednym z najczęściej powracających na łamach prasy propozycji „ulepszaczy” (z rozmaitymi tytułami i zasługami) Kościoła, a szerzej – religii. Przede wszystkim powinna ona zrezygnować z przekonania o istnieniu prawdy obiektywnej, a przynajmniej z uznania, że właśnie ona w znaczącym stopniu ją posiadła. „Sformułowania mówiące o jedyności prawdy, którą posiada Kościół w Chrystusie, zawierają duży potencjał wykluczenia (…) Kościół domagający się dla siebie wyłączności odgradza, hierarchizuje, miast budować jedność, do której nawoływał Mistrz z Nazaretu (…) Oto sztuka, wyzwanie, któremu Kościół katolicki nie do końca potrafi dziś sprostać. Potrzebny jest nowy język religijny, który opowiadałby o Jezusie, który jest jedynym Zbawicielem tak, by oznaczało to raczej zaproszenie niż wykluczanie ludzi” – podkreśla Tadeusz Bartoś („Wiara bez monopolu”, „Gazeta Wyborcza”, 28 – 29.04.2007).

Jeszcze dalej w swoich postulatach (choć tym razem całkowicie wobec Kościoła zewnętrznych) idzie na łamach „Europy” Ulrich Beck. Jego zdaniem religia, choć zawiera elementy pozytywne i cywilizujące, w istocie jest także bardzo niebezpieczna. Dlaczego? Bo tworzy wspólnotę wiary, która opiera się na jedynej, wykluczającej inne, prawdzie. Aby zatem można było mówić o dobru ludzkości, trzeba kategorię prawdy zastąpić kategorią pokoju („Bóg jest niebezpieczny”, „Europa”, 26.01.2008). A co potem? Na to pytanie odpowiedzi udziela Peter Sloterdijk: „Sąd Ostateczny przemienia się w codzienną pracę. Ewangelia staje się raportem o stanie naturalnego środowiska i protokołem dotyczącym sytuacji praw człowieka” („Otwarta jest tylko droga cywilizacyjna”, „Europa”, 18.01.2008).

Autorzy tych wizji zdają się zapominać, że takie wyznania już istnieją. Prymaska Kościoła Episkopalnego Katherine Jefferts Schori w wywiadzie dla „Time” wprost deklarowała, że głównej misji swojego wyznania upatruje w edukacji seksualnej dzieci i młodzieży oraz w walce z głodem, AIDS i innymi chorobami nękającymi kraje Trzeciego Świata. Nie jest zaś takim zadaniem głoszenie ludziom Ewangelii, bowiem prymaska nie jest przekonana, że istnieje na nie zapotrzebowanie w szerokim świecie. Skutkiem przyjęcia takiego myślenia nie jest jednak wcale odrodzenie religii, lecz przeciwnie – jej zanik. Kolejne diecezje i parafie odpadają od Kościoła episkopalnego, a teolodzy, duchowni i świeccy coraz częściej dokonują konwersji na prawosławie, katolicyzm lub do któregoś z dysydenckich, ale ortodoksyjnych wspólnot anglikańskich.

Miejsce doktryny czy nauczania moralnego Kościoła nie zostaje oczywiście w tej nowej puste. Zastąpić je ma sumienie, jako jedyny gwarant prawdy i jedyne jego źródło. „W społeczeństwie pluralistycznym prawo nie może odzwierciedlać sumienia, bo sumienia są różne. Może ono tylko stanowić luźne ramy, w których się poruszamy. Odrzuciłabym prawo, które nakazywałoby coś sprzecznego z sumieniem” – dowodzi Halina Bortnowska w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej”. A Andrzej Wielowieyski wyprowadza z jej opinii wniosek, że to właśnie sumienie ma kierować każdą ludzką decyzją. Sumienie, które jest jednak wolne od autorytetu czy nacisku prawa.Problem polega tylko na tym, że definicja sumienia, z jaką mamy tu do czynienia, nie ma nic wspólnego z katolickim czy choćby klasycznym rozumieniem tego słowa. Sumienie nie jest bowiem źródłem prawd, ale sposobem odnajdywania prawdy wobec umysłu ludzkiego zewnętrznej. Nie stanowi więc ono prawd, lecz jedynie (poprawnie lub błędnie) je odczytuje. „…źródłem godności sumienia jest zawsze prawda: w przypadku sumienia prawego mamy do czynienia z przyjętą przez człowieka prawdą obiektywną, natomiast w przypadku sumienia błędnego – z tym, co człowiek subiektywnie uważa mylnie za prawdę. Nie wolno jednak nigdy mylić błędnego, „subiektywnego” mniemania o dobru moralnym z prawdą „obiektywną”, ukazaną rozumowi człowieka jako droga do jego celu, ani też twierdzić, że czyn dokonany pod wpływem prawego sumienia ma taką samą wartość jak czyn, który człowiek popełnia, idąc za osądem sumienia błędnego” – wskazuje Jan Paweł II w encyklice „Veritatis Splendor” (par. 63).

Postulat rezygnacji z mniejszej lub większej części doktryny czy tradycji Kościoła jest jednym z najczęściej powracających na łamach prasy propozycji „ulepszaczy”

Tak jednoznaczne stwierdzenia nie są jednak dobrze widziane w środowisku. Za nazywanie rzeczy po imieniu potępiła na przykład Halina Bortnowska biskupów, którzy opublikowali dokument na temat zapłodnienia in vitro. Jej zdaniem zabrakło mu duszpasterskiego wyczucia i zrozumienia skomplikowanych problemów życiowych („Anioły In Vitro”, „Gazeta Wyborcza”, 5.01.2008). Podobne zarzuty formułował wielokrotnie w odniesieniu do stanowiska Kościoła np. wobec aborcji także Jarosław Makowski. A ojciec Jacek Prusak w programowym „Manifeście teologicznym” „Tygodnika Powszechnego” wprost stwierdził, że charyzmatem jego pisma jest wspieranie ludzi w wyborach moralnych, które pozostają „w ramach ich możliwości”. „Czytelników „Tygodnika” nie pociąga pewnie prezentacja nauczania Kościoła, która mówi im, co mają robić, albo nie uwzględnia złożoności ludzkich biografii” – podkreśla ojciec Prusak. Nie daje jednak odpowiedzi, jak prezentować niezmiękczoną doktrynę moralną i jednocześnie nie sprawiać wrażenia, że pamięta się o tym, iż nie wszyscy jej sprostali. Nie jest też do końca jasne, jak pogodzić opinię krakowskiego jezuity z tradycyjnym rozumieniem sumienia i moralnej doktryny Kościoła, która nauczała nie tego, co jest wygodniejsze, ale tego, co jest lepsze. Może dlatego, że już samo uznanie jakiejś decyzji za lepszą może być przecież ocenione jako wykluczające czy wręcz rodzące nienawiść.

Zgoda na pewne cechy nowego Kościoła, jaka panuje między „Gazetą Wyborczą” a „Dziennikiem” (i w mniejszym stopniu „Tygodnikiem Powszechnym”), wcale nie oznacza rzeczywistej wspólnoty poglądów. O ile bowiem Adam Michnik chce zmienić Kościół tak, by on mógł zmieniać (modernizować) społeczeństwo w kierunku przez niego wyznaczonym, o tyle Robert Krasowski i kierowany przez niego „Dziennik” wolałby raczej odsunąć Kościół od głównego nurtu, by nie przeszkadzał w procesie modernizacji i laicyzacji, która jest jedyną drogą rozwojową dla Polski i Polaków. Modernizacja, która pozostaje celem obu gazet, jest przy tym odmiennie rozumiana: dla Michnika i jego otoczenia jest to konkretny cel – zbudowanie społeczeństwa na wzór społeczeństw zachodnich, dla autorów „Dziennika” natomiast jest to raczej zbudowanie sprawnych struktur, które nie były zanurzone w ideologie, wielkie narracje czy systemy myślowe.Tę różnicę widać świetnie przy okazji sporu o Grossa. „Gazeta Wyborcza” w spór o książkę wciąga (pytanie, na ile uczciwie) także Jana Pawła II, publikując wybór cytatów z niego poświęconych antysemityzmowi, „Dziennik” natomiast – piórem swojego naczelnego – odrzuca w ogóle rozmowę na ten temat, deklarując znudzenie i zainteresowanie sprawami innymi niż debaty ideowe. Odrzucenie wielkich narracji dokonuje się w „Dzienniku” w oparciu o głębokie przekonanie, że nadeszła era postideowa. „Zmęczonym liberałom” potrzebny jest spokój i możliwość doprowadzenia ciepłej wody do kranów czy budowania autostrad. A Kościół i ludzie religijni ten spokój swoimi problemami, etycznymi poglądami i postulatami zwyczajnie zakłócają. I dlatego – w imię modernizacji i nowoczesności – powinni zostać zepchnięci w kąt debaty.

W istocie zatem, by posłużyć się obrazem biblijnym, ale często wykorzystywanym także przez współczesnych analityków religijności, oba środowiska uznają, że Polska i Polacy znajdują się obecnie na pustyni premodernizacyjnej. „Gazeta Wyborcza” chce ich przez ową pustynię przeprowadzić ku krainie może nie mlekiem i miodem, ale na pewno demokracją i prawami człowieka płynącej. Ale, by ten cel zrealizować, konieczna jest pomoc Kościoła, który jako jedyny ma zdolność rzeczywistego wychowywania Polaków.

„Dziennik” inaczej, uznaje wygnanie, wędrówkę przez pustynię za proces stały. Nomadyzm intelektualny, pustka ideowe to norma, a nie czas przejściowy. Dlatego zamiast przechodzić ku nowej ziemi obiecanej, trzeba jakoś urządzić się na pustyni, zbudować w miarę wygodne życie. A kapłani czy prorocy opowiadający bajki o lepszym życiu czy perspektywie śmierci mogą w tym tylko przeszkadzać. Dlatego trzeba ich skłonić do budowania nowoczesności, a nie do trwania przy religii nienowoczesnych przodków.

Odejście ojców Stanisława Obirka i Tadeusza Bartosia oraz zrzucenie sutanny i apostazja profesora Tomasza Węcławskiego skłania publicystów i teologów do stawiania dramatycznych pytań, jaki będzie Kościół po Obirku, Bartosiu i Węcławskim. I opinie te nie są optymistyczne.

Odejście wymienionych (niezależnie od osobistych i niekiedy wcale nie teologicznych czy eklezjalnych przyczyn takich decyzji) ma dowodzić, że Kościół się zamyka, nie jest w stanie pomieścić ludzi inaczej myślących (pytanie, jak pomieścić kogoś, kto odrzuca fundamentalny dogmat chrześcijaństwa, czyli przekonanie o bóstwie Jezusa Chrystusa, jakoś nie przechodzi autorom przez gardło), nie chce prawdziwego dialogu. Wszystko to wsparte jest analizami, z których wynika, że ci, którzy odchodzą, mogą, a nawet powinni, się stać nowymi Lutrami, którzy zmienią polski Kościół, zreformują go, a przynajmniej „wykrzyczą bolesną prawdę” na jego temat.

Pozostało 94% artykułu
Kościół
KEP: Edukacja zdrowotna? "Nie można akceptować deprawujących zapisów"
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kościół
Kapelan Solidarności wyrzucony z kapłaństwa. Był oskarżony o pedofilię
Kościół
Polski biskup rezygnuje z urzędu. Prosi o modlitwę w intencji wyboru następcy
Kościół
Podcast. Grzech w parafii na Podkarpaciu
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
"Rzecz w tym"
Ofiara, sprawca, hierarchowie. Czy biskupi przemyscy dopuścili się zaniedbań w sprawie pedofilii?