Mało kto zdaje sobie sprawę, że korzystając z publicznych aparatów telefonicznych lub kartkując książkę telefoniczną, korzysta z dobrodziejstw jednej z najdziwniejszych instytucji europejskiego [link=http://www.rp.pl/aktyprawne/akty/akt.spr;jsessionid=0BE112EDCCEA7E3EF732B9C4DD1E4D98?id=174502]prawa telekomunikacyjnego[/link]: usługi powszechnej.
[b] Do polskiego ustawodawstwa została wprowadzona za dyrektywą 2002/22/EC, zgodnie z którą „fundamentalnym wymogiem (…) jest zapewnienie użytkownikom, na życzenie, podłączenia do publicznej sieci telefonicznej w oznaczonym miejscu po przystępnej cenie”. [/b]
Innymi słowy, każdy wnioskodawca powinien mieć dostęp do usługi osiągalnej dla większości obywateli, a przy tym niezbędnej do uczestniczenia w życiu społecznym. Dzisiaj opinia o końcu żywota usługi powszechnej w odniesieniu do połączeń głosowych jest już powszechna. Jak to jednak zwykle bywa z instytucjami prawnymi – raz powołane do życia, mocno się trzymają.
Usługa powszechna wydaje się nie do końca nadążać za rozwojem technologicznym. Rozwiązanie, archaiczne już w 2004 r., będzie w 2011 – nawet po zapowiadanych zmianach w jej kształcie – nadal wyrazem wiary w twórczy akt decyzji administracyjnej. Prawdą jest, że [b]nowy kształt usługi nada jej większą elastyczność, ale też zmusi organ regulujący rynek telekomunikacyjny do zintensyfikowania nadzoru nad usługą[/b] (zamiast jednego będzie kilka – kilkanaście podmiotów ją świadczących), a przecież to nie jedyna metoda.
Rozwój rynku mobilnego wyraźnie pokazuje, że są mechanizmy dużo bardziej skuteczne, które – wspomagane prawidłową polityką regulacyjną – mogą doprowadzić do oferowania wysokiej jakości usług za rozsądną cenę.