Sekretarz generalny paktu Mark Rutte chciał, aby wszystko zadziałało jak w szwajcarskim zegarku. Jednak zbierający się we wtorek wieczorem w Hadze przywódcy 32 państw sojuszu będą działać po omacku. Mają zobowiązać się do zwiększenia do 2035 roku wydatków na obronę do 5 proc. PKB, z czego 1,5 pkt proc. ma być przeznaczone na nakłady, które nie są związane bezpośrednio z potencjałem wojskowym, jak infrastruktura drogowa czy portowa.
Jednak dopiero jesienią Pentagon ma określić, jak szybko i w jakiej skali Amerykanie ograniczą swoją obecność wojskową w Europie. – Nie wiemy, czy chodzi o powrót do poziomu sprzed rosyjskiej inwazji na Ukrainę, czyli jakieś 70 tys. żołnierzy, czy może znacznie dalej idące cięcia – przyznaje były zastępca sekretarza generalnego NATO Camille Grand.
Dziś europejscy alianci są w połowie drogi do uzyskania zdolności samodzielnej obrony przed Rosją
Gdyby Waszyngton całkowicie wycofał się z konwencjonalnej obrony Europy, pozostawiona luka byłaby ogromna. Komisarz ds. obrony UE Andrius Kubilius uważa, że wydatki na obronę Europejczyków musiałyby w takim przypadku wzrosnąć o 250 mld euro rocznie, a szeregi sił zbrojnych zostać zasilone o dodatkowe 300 tys. żołnierzy. Dziś, uważa były premier Litwy, gotowość europejskich aliantów do samodzielnego odparcia Rosji sięga ledwie 53 proc.
Czytaj więcej
Już nie tylko wzrost wydatków na obronę i dalsze wsparcie dla Ukrainy, ale także powszechny pobór...
W Brukseli ocenia się, że potrzeba nawet dekady, aby przejąć kluczowe zadania, jakie dziś wykonują dla NATO Amerykanie, w tym wywiad, transport ciężkiego sprzętu czy obronę przeciwlotniczą. Tego procesu skutecznie nie da się jednak przeprowadzić bez szczegółowego ustalenia z Pentagonem, jaki sprzęt i w jakim czasie Amerykanie chcą wycofać. Minister obrony Niemiec Boris Pistorius chciał uzyskać taki kalendarz od sekretarza obrony Pete’a Hegsetha, ale bez skutku.