Naprawdę trudno pojąć, dlaczego mieszkańcy Gori, gdzie stoi ten pomnik, i zapewne wielu innych gruzińskich miast i wsi, są tak impregnowani na wiedzę o zbrodniach stalinizmu. O tym, co mówią na temat Stalina i jak go bronią - piszę w sobotnio-niedzielnej „Rzeczpospolitej”. W tym tekście nie znalazło się jeszcze kilka innych interesujących wypowiedzi, jak choćby ta dyrektora Państwowego (to warte podkreślenia, państwowego) Muzeum Józefa Stalina w Gori. - A może w Polsce żyją jeszcze jacyś komuniści, którzy wiele zła narobili i na Stalina zwalają. Nimi się trzeba zająć, do nich mieć pretensję, a nie do tego wielkiego człowieka - powiedział mi na pożegnanie dyrektor Robert Maglakelidze.
Dziesięć lat temu, podczas mojej pierwszej wizyty w Gruzji, przeprowadziłem wywiad z patriarchą Eliaszem II. Głowa gruzińskiego Kościoła prawosławnego nie chciał potępiać Stalina, w ogóle niewiele chciał o nim mówić. Ale zapewnił mnie, że na łożu śmierci Stalin się wyspowiadał, żałował za grzechy i wrócił na łono Cerkwi. Czyli, jak rozumiem, grzechy odpuszczone.
Nie znam gruzińskiego, więc trudno mi oceniać, jak w tym kraju - niewątpliwie najbardziej zachodnim w tym zakątku świata - przebiegała destalinizacja. Zdaje się, że niezbyt głęboko. Miłość do wielkiego tyrana, odpowiedzialnego za dziesiątki milionów istnień ludzkich, także gruzińskich, może wynikać częściowo z tego, że Stalin na swój sposób rozsławił Gruzję. Dzięki niemu świat usłyszał o tym kraju. Profesor historii z Gori, Eldar Mamistraliszwili (jedyny antystalinista występujący w moim reportażu z Gori) tłumaczy to tak: Gruzini, zwłaszcza ci z Gori, stosują taką zasadę: nasz przestępca, nasz złodziej czy nasz zbrodniarz to żaden przestępca, żaden złodziej, żaden zbrodniarz, on jest przede wszystkim nasz. Gruzja chyba zasłużyła na innego „naszego”.
Skomentuj na blog.rp.pl/haszczynski