Symboliczny wymiar wizyty pani kanclerz RFN w mieście tak naznaczonym wielowiekową polsko-niemiecką rywalizacją jest oczywisty. Pytanie jednak, co istotnego - prócz symbolicznego spaceru - wyniknie z tej wizyty dla relacji polsko-niemieckich.

Od pół roku Donald Tusk stara się usuwać wszelkie przeszkody stojące na drodze do polepszenia tych stosunków. Lider Platformy zaczął od przyjęcia tezy, że za wzrost napięcia w czasach rządów PiS niemal wyłączną winę ponosi strona polska. Przełknął bez słowa zignorowanie jego propozycji, by zamiast berlińskiego “Widocznego znaku” wspólnie z Niemcami stworzyć w Gdańsku muzeum II wojny światowej.

Potem przyjął do wiadomości determinację Berlina w sprawie stworzenia “ośrodka przeciw ucieczkom i wypędzeniom”. Rząd Platformy zrezygnował też z pomysłu, aby zamknąć sprawę wszelkich roszczeń za pomocą traktatu między Polską a Niemcami. Taktownie zarzucono również poruszanie problemu rury bałtyckiej.

Wszystkie te gesty z polskiej strony miały służyć normalizacji stosunków z Berlinem, a następnie uzyskaniu akceptacji Niemiec dla programu Partnerstwa Wschodniego Unii Europejskiej. Poniedziałkowa wizyta będzie testem, w jakim stopniu kanclerz Merkel podchwyci ten projekt. Czy stanie się on - jak planuje minister Radosław Sikorski - wspólnym celem całej Unii cieszącym się poparciem Niemiec?

Kanclerz Merkel jest mistrzem kurtuazji, bywa jednak oszczędna w słowach, gdy dochodzi do konkretów. Ale ileż razy można wyrażać ogólnikowe zadowolenie z poprawy atmosfery na linii Berlin - Warszawa? Stosunkom polsko-niemieckim po pół roku zamiatania wielu zadawnionych problemów pod dywan grozi powrót do “kiczu pojednania”. Czy gdańska wizyta przyniesie coś więcej niż tylko tradycyjną porcję uśmiechów?