I jak tu nie mówić o tyle wielkim, co niespodziewanym, sukcesie polskiej polityki na szczycie w Brukseli. Nasi przekroczyli wszelkie granice, sięgnęli tam, gdzie wzrok i zdrowy rozsądek nie sięga. Głowa państwa sama przyznaje, że nie miała jeść kolacji, ale dla dobra Europy zdecydowała się na konsumpcję, zresztą ten posiłek regeneracyjny przyniósł też wymierne korzyści w polityce wewnętrznej. – W tej chwili można powiedzieć, że te relacje są bardzo bliskie – komentował Radosław Sikorski – bo pan premier i pan prezydent są obok siebie na kolacji. A na kolacji ludzie się zbliżają do siebie.
Kulisy dyplomacji umiaru i rozwagi Lech Kaczyński odkrył właśnie w "Kropce nad i". Szczególnie dramatyczna była rozmowa z premierem:
– W pewnej chwili powiedziałem: to może ty wyjdziesz, a przyjdzie minister Rostowski, ale po chwili się zastanowiłem i postanowiłem, że ja wyjdę.
Dodajmy od razu, że głowa państwa wyszła bez jakiegoś specjalnego żalu, bo wspominała znacznie lepsze imprezy i towarzystwo, z którym spędzała minione szczyty: – Kiedyś miałem po jednej stronie minister Fotygę, a po drugiej stronie minister Zytę Gilowską. I pani kanclerz Angela Merkel się śmiała, że z samymi babami przyjechałem. No, ona też nieszczególnie jest mężczyzną.
Tylko minister spraw zagranicznych ciągle nie rozumie, dlaczego prezydent z takim uporem – z samolotem czy bez samolotu – zmierzał do Brukseli. Jaki był cel wizyty w Brukseli? – Po to, żeby znaleźć się na fotografii? Po to, żeby posiedzieć na krześle? Po to, żeby pokazać, że jest ważny? – pytał Sikorski.