[b][link=http://blog.rp.pl/skwiecinski/2009/10/20/wolno-juz-wszystko/]skomentuj na blogu[/link][/b]
Media otoczyły ją atmosferą zrozumienia, co dziwi. Przecież Sawicka w upublicznionych nagraniach dała się poznać jako autorka bon motów typu: "w politykę się nie musicie mieszać, tylko kasę dajcie, ale jeżeli jest tylko za friko, to pieprzę". Jej zachowania były – delikatnie mówiąc – odległe od wizji namiętnego dziewczęcia, co jak Jagna Borynowa "od tego gorąca w środku" już samo nie wie, co robi.
Pani Marczuk zachowała się inaczej. Wystąpiła w roli twardej self-made woman. A dziennikarzom TVN spodobała się aż tak, że nie zapytali np., dlaczego oprócz pani Weroniki aresztowany (potem wypuszczony za kaucją) został szef wydawnictwa, za którego sprywatyzowanie pani Marczuk wzięła pieniądze. Agent Tomek to aż taki demon? Ma aż taki wpływ nie tylko na kobiety, ale i prokuratorów?
Dlaczego media dają – lub udają, że dają – wiarę nieudolnej grze blondynki albo wizji twardej bizneswoman, która nie wiadomo czemu pozwala się wziąć na lep zarzyganego (to z zeznań złożonych w TVN przez inną "ofiarę" Tomka) prowokatora? Część odpowiedzi to polityka – chodzi o CBA, więc trzeba robić dobrą minę i przynajmniej udawać, że coś jest nie w porządku. Na przykład – że Sawicka to biedne, wykorzystane kobieciątko, a nie konkretna zawodniczka.
Ale to tylko część odpowiedzi. Druga część to ponura konstatacja, że w Polsce zanikło zjawisko zażenowania. Po raz pierwszy można to było dostrzec za komisji rywinowskiej. Prezesi i dyrektorzy stawali przed kamerami i mówili rzeczy nieprawdopodobne. Że nie pamiętają czegoś, co pamiętać musieli. Że będąc politykami, nigdy nie rozmawiają z zaprzyjaźnionymi politykami o polityce. A potem poszło.