W roli technokraty występował Romuald Orzeł, który, owszem, ma za sobą karierę w trójmiejskiej prasie, ale od siedmiu lat jest raczej menedżerem. Sam zresztą prezentuje się jako człowiek, który ma wyciągnąć TVP z finansowego dołka.
[wyimek][b][link=http://blog.rp.pl/semka/2009/12/20/tvp-w-kolko-to-samo/]skomentuj na blogu[/link][/b][/wyimek]
Dziennikarzem z krwi i kości jest dla odmiany Jacek Karnowski, wcześniej wymieniany jako żelazny kandydat na prezesa TVP. Karnowski to człowiek, który w ciągu ostatniej dekady ciężko zapracował na to, by jego nazwisko coś w dziennikarskim świecie znaczyło: był m.in. szefem "Panoramy", a niegdyś przez wiele lat dziennikarzem BBC.
Wygrał Orzeł, bo zaakceptowała go lewica. Karnowski zaś działał na SLD jak płachta na byka. Dlaczego Orzeł okazał się mniejszym złem? To proste. Być może postkomuniści zakładają, że nowy szef TVP będzie przypominać Piotra Farfała, czyli menedżera, którego zainteresowanie polityką ogranicza się do krótkich momentów kampanii wyborczych. Znacznie trudniej za to przełknąć im kogoś z wizją i pozapolitycznym autorytetem. Podobne spojrzenie na sprawę ma, jak widać, Prawo i Sprawiedliwość.
Czy Orzeł okaże się bierny, mierny, ale wierny, tego dziś jeszcze nie wiemy. Warto życzyć mu, by zadziwił nas swoją niezależnością. Ale mamy w pamięci także niedobre doświadczenia. Trudno tu nie wspomnieć eksperymentu, jakim była prezesura Bronisława Wildsteina. Partia Jarosława Kaczyńskiego wycofała w pewnym momencie poparcie dla niego i doprowadziła do zastąpienia go Andrzejem Urbańskim. Ten zaś stworzył telewizję swojską, która znacznie bardziej niż ciekawą publicystyką pasjonowała się tańcem na lodzie.