Po kilku tygodniach nerwowości polska polityka znalazła się w klinczu, przed czym zresztą na naszych łamach przestrzegaliśmy wielokrotnie. Epidemia niespodziewanie wkroczyła w ogłoszoną trzy miesiące temu kampanię, przewracając do góry nogami uświęcone prawem i zwyczajem sposoby prowadzenia wyborczej agitacji.
Było oczywiste, że koronawirus wpłynie nie tylko na gospodarkę czy życie społeczne, ale również na politykę, i postawi pod znakiem zapytania wybory 10 maja. Dzisiejszy klincz wynika jednak z tego, że przez długi czas Prawo i Sprawiedliwość zdawało się nie dostrzegać tego problemu. I to właśnie upór partii rządzącej oraz przeróżne wrzutki do kodeksu wyborczego zbudowały mur nieufności w polskim parlamencie. Opozycja podejrzewała – nie bez racji – że PiS chce wykorzystać pandemię do tego, by umocnić swoją pozycję. PiS zaś uznawało, że opozycja domaga się przesunięcia wyborów z powodu niepowodzeń kandydatki największej partii opozycyjnej Małgorzaty Kidawy-Błońskiej.