Piękny film. I zaskakujący. Rzadko takie historie trafiają na platformy. „Sny o pociągach” nie kuszą widza szybką akcją, romansami, zagadkami kryminalnymi. To opowieść o bardzo zwyczajnym życiu bardzo zwyczajnego człowieka. W Idaho – bardzo zwyczajnym miejscu, z dala od blichtru Nowego Jorku i Los Angeles.
„Sny o pociągach”: z dala od zgiełku
Akcja filmu toczy się na początku XX wieku. Jego bohater Robert Grainier nigdy nie miał lekko. Był sierotą, nawet nie pamiętał swoich rodziców. Jako młody chłopiec zarabiał przy budowie kolei. Poznał smak szczęścia, gdy na jego drodze stanęła Gladys – śliczna dziewczyna, z którą się ożenił. Dla niej zbudował dom, w którym pojawiła się też malutka córeczka. Ale ten czas nie trwał długo. Robert zarabiał przy wyrębie drzew, chcieli kiedyś z Gladys otworzyć własny tartak. Po powrocie z jednego ze swoich dłuższych wyjazdów do roboty zastał tylko zgliszcza wypalonego podczas pożaru lasu domu. Kobieta i dziecko zaginęły. Zniknęły bez śladu. Rozpacz, ale przecież życie toczy się dalej. Grainer wybudował nową, małą chatę tylko dla siebie i swojej samotności.
Jest coś niezwykłego i godnego w ludziach, którzy są wierni dawnej miłości
– On się nigdy potem z nikim nie związał – mówi odtwórca głównej roli Joel Edgerton. – Ja sam mam w rodzinie osoby, które postąpiły podobnie. Ale i takie, które weszły w kolejny związek. Nie oceniam nikogo. Jest jednak coś niezwykłego i godnego w ludziach, którzy są wierni dawnej miłości i decydują się nie wyruszać w kolejną podróż. Jakby to było wszystko, czego kiedykolwiek potrzebowali, a pamięć osoby, która odeszła, była czymś wyjątkowym.
Film Clinta Bentleya staje się opowieścią o życiu wśród wspomnień. Czasem pięknych, czasem trudnych, jak wtedy, gdy Grainier był świadkiem brutalnego morderstwa chińskiego robotnika i nie zareagował. Nie stanął w jego obronie.