Skąd ten nagły spadek zainteresowania? Przyczyn może być kilka, ale najbardziej prawdopodobna wydaje się ta, że wykonywanie wspomnianych zawodów staje się coraz mniej atrakcyjne. I wcale nie dlatego, że nie zapewnia prestiżu czy sukcesu finansowego, ale z powodu coraz większej konkurencji na rynku, której trzeba sprostać. Konkurencji, która pojawia się zarówno u drzwi firm prawniczych rekrutujących prawników, jak i własnej kancelarii, dla której trzeba pozyskać klientów. Z pewnością nie każdy chce i potrafi to zrobić, tym bardziej że ta konkurencja błyskawicznie się rozrasta. Wiosną tego roku weszło na rynek 1500 prawników, po ostatnich egzaminach szykuje się drugie tyle.
Szukam powodów tej zaskakującej zmiany i... przypominam sobie ten, który niedawno usłyszałam.
– Nie będę robiła za jelenia w kancelarii – oświadczyła mi znajoma absolwentka prawa zapytana, dlaczego nie zdaje na aplikację, skoro miała taki zamiar. – Trzy lata wycięte z życiorysu – dodaje szczerze dziewczyna, która ukończyła studia z bardzo dobrym wynikiem. Okazuje się, że ta trzyletnia strata polega na tym, że: trzeba się dużo uczyć, jednocześnie pracować (zwykle w kancelarii), a zarobki wystarczają na utrzymanie bez szaleństw. – Przecież nie będę się dorabiać przez dziesięć lat! – dodaje.
Szczerze powiedziawszy – osłupiałam. Wydawało mi się oczywiste, że wchodzenie do każdego zawodu wiąże się na początku z terminowaniem, które raczej nie idzie w parze z kokosami.
Z błędu wyprowadzili mnie znajomi, którzy ostatnimi czasy rekrutowali do swoich firm młode wilki. Twierdzą, że jestem dinozaurem nierozumiejącym zmian pokoleniowych. Standardem jest teraz delikwent, który przychodzi zielony, na dzień dobry chce zarabiać 10 tys. zł i najchętniej pracowałby sześć godzin dziennie.