Oba pomysły wyszły z Kremla, choć pierwszy został zgłoszony przez Dmitrija Miedwiediewa, a drugi ponad dwa lata później przez Władimira Putina. Łączy je jeszcze jedno – Niemcy. Tam właśnie, zapewne nie przez przypadek, są przedstawiane dalekosiężne projekty rosyjskich przywódców.

Pomysł budowania przez Rosję i Unię Europejską wspólnej i prosperującej Europy na pierwszy rzut oka wygląda dobrze. Zawsze lepiej współpracować i się lubić niż odwrotnie. Diabeł jednak tkwi w szczegółach. Współpraca i lubienie się ma polegać na bezwarunkowym przyjęciu Rosji do Światowej Organizacji Handlu (WTO), znoszeniu wiz dla Rosjan czy umacnianiu Gazpromu. W zamian, oprócz realizowania szlachetnego hasła współpracy, Unia Europejska dostaje niewiele, może nie licząc wielkich koncernów.

Rosja nie spełnia warunków tak bliskiej współpracy z Zachodem. I nawet nie zamierza ich spełniać. Mówi o tym wyraźnie Putin, przywołując kanclerza Helmuta Kohla, który nie czekał, aż NRD będzie gotowa do natychmiastowego zjednoczenia z RFN. Ale Rosja to nie upadająca NRD. Nie jest gotowa do dostosowywania się do zachodnich standardów. I najwyraźniej wcale tego nie chce.

Jak można przyznać wszelkie unijne prawa, choćby tylko gospodarcze i handlowe, państwu, które dyktuje ceny gazu zgodnie z sympatiami politycznymi i według podobnych zasad dopuszcza zagraniczne firmy na swój rynek. Państwu, które wrogo traktuje projekty unijne (Partnerstwo Wschodnie) i coraz agresywniej kreśli strefy wpływów. Przecież ledwie dziesięć miesięcy temu Kreml ogłosił doktrynę militarną, w której jako główne zagrożenie wymienione zostało NATO (a jego wielu członków należy też do UE).

Chciałoby się wierzyć w inną Rosję. Choćby taką, w której przed wyborami nie będzie wiadomo, kto je wygra. Jednak słowa Kremla na razie nie przystają do rzeczywistości. I można podejrzewać, że chodzi tylko o to, by Rosja dzięki Zachodowi się wzmocniła i unowocześniła, a poza tym, by wszystko zostało tam po staremu.