Bo przecież nic bardziej niebezpiecznego, niż mieć za obrońców ludzi, którzy boją się – gdy trzeba, gdy nie ma innego wyjścia – pociągnąć za spust. A to nam właśnie w ciągu ostatnich kilku lat – od chwili wybuchu sprawy Nangar Khel – groziło. Czy też może wręcz już stało się naszym udziałem.
Dlatego mam nadzieję, że wyrok Wojskowego Sądu Okręgowego w Warszawie, oczyszczający siedmiu polskich komandosów oskarżonych o popełnienie zbrodni wojennej w pobliżu Nangar Khel, ostatecznie pomoże polskiej armii uporać się z tym zjawiskiem, jeśli rzeczywiście – co jakiś czas temu zauważył były dowódca Wojsk Lądowych gen. Waldemar Skrzypczak – daje się ono jej ostatnio we znaki.
Z jednej strony nie wolno nam więc zapomnieć, że w tej afgańskiej wiosce zginęło od pocisków wystrzelonych przez polskich żołnierzy sześć niewinnych osób (w tym troje dzieci), a dwie kolejne – w wyniku odniesionych ran – zmarły w szpitalu. Z drugiej strony powinniśmy pamiętać, że nasi komandosi działali na polu walki, w skrajnie trudnych, ekstremalnych warunkach i – jak orzekł sąd, oceniając materiał dowodowy – choć popełnili błędy, to jednak nie dopuścili się czynów o charakterze przestępczym.
Przypomnijmy: ten proces nie miał precedensu w historii polskich sił zbrojnych, podobnie jak całe postępowanie w tej sprawie. Polskich żołnierzy zatrzymano w niezwykle spektakularny sposób, przy użyciu sił specjalnych Żandarmerii Wojskowej, a potem kilka miesięcy spędzili w areszcie i przez długi czas nie mieli ze strony naszego państwa (w imieniu którego walczyli z terrorystami w Afganistanie) zapewnionej opieki prawnej.
Ma zatem rację minister obrony narodowej Bogdan Klich, gdy mówi, że dzięki temu wyrokowi sądu honor polskiego żołnierza został obroniony. Wszelako nie zapominajmy, że to stwierdzenie ma na razie charakter warunkowy. Honor polskiego żołnierza zostanie bowiem w tej sprawie obroniony dopiero wówczas, gdy taki sam – a więc uniewinniający – wyrok niezawisłego sądu się uprawomocni. I oby taki właśnie był finał tej ogromnie smutnej historii.