Nie znaczy to wcale, że zdaje on sobie sprawę z poniesionej klęski. Trwał uczepiony władzy aż do gorzkiego końca. Opuścił urząd tylko dlatego, że ośmiu „zdrajców" nie poparło go podczas głosowania, pozbawiając premiera większości w parlamencie. Gdyby nie to, trwałby dalej, choćby włoski system finansowy miał się walić i palić.
Niech inni się teraz biedzą nad tym, co będzie dalej z Włochami, i wcale im nie zazdroszczę. Ale nawet jeśli spojrzymy wstecz, a nie w przyszłość, zakończenie kariery politycznej Berlusconiego nie budzi radości. Przeciwnie, dzieje jego długiego panowania nad włoską polityką przynoszą kilka ponurych lekcji dla potencjalnych rewolucjonistów w innych krajach.
Bowiem – jak niewielu dziś pamięta – kariera polityczna Berlusconiego była bezpośrednim wynikiem bardzo dramatycznej rewolucji, którą miałam szczęście obserwować z bliska na jej wczesnym etapie. W 1993 r. przeprowadziłam w Mediolanie wywiad z Luką Magnim, przedsiębiorcą, który kilka miesięcy wcześniej postanowił, że ma już dość płacenia łapówek w zamian za otrzymywanie zleceń. – Chciałem prowadzić interesy bez takich sztuczek – mówił mi. Nagrał więc urzędnika samorządowego, kiedy żądał od niego pieniędzy, przekazał taśmę prokuratorowi Antonio Di Pietro – a to uruchomiło łańcuch śledztw, które zaprowadziły za kraty setki polityków i ludzi na wysokich stanowiskach.
Każde aresztowanie owocowało następnymi. I wkrótce zawaliła się cała włoska hierarchia polityczna. Lider socjalistów Bettino Craxi zwiał do Tunezji i już stamtąd nie powrócił, lider chadecji i wielokrotny premier Giulio Andreotti został objęty śledztwem w sprawie powiązań z mafią i nigdy nie powrócił do życia publicznego. Ich partie zniknęły. W tę próżnię wkroczył Silvio Berlusconi. Chociaż trudno w to uwierzyć, wówczas wydawał się postacią rewolucyjną. Mówił o wyzwoleniu Włochów z okowów biurokracji, korupcji i wysokich podatków. Przyciągnął nową grupę młodych ludzi do polityki. Nazwał swoje ugrupowanie Forza Italia, czyli tak, jak brzmi hasło piłkarskich kibiców, i przez chwilę wydawało się to nawet zabawne. Przez jeszcze krótszą chwilę polityka zaczęła być modna nawet wśród klasy średniej z północy, która zawsze trzymała się z dala.
Ale Berlusconi, który zgromadził majątek za poprzedniego ustroju, nie był w stanie zmienić siebie, a co dopiero swojego kraju. Niektórzy ludzie stają się dojrzalsi dzięki sprawowaniu władzy. W innych zaś rośnie tylko poziom arogancji. On należał do drugiej grupy. Zamiast być zwiastunem nowej ery, wstrzymał bieg rewolucji. Zamiast ułatwić życie takim ludziom jak Luca Magni, unikał niepopularnych reform, powiększał dług publiczny i spędzał coraz więcej czasu z kolegami miliarderami (w tej liczbie z Władimirem Putinem), i urządzał w swym pałacu bunga-bunga, cokolwiek by to znaczyło.