Cena wyższa niż unijny pieniądz

Kto powiedział, że rozpad musi się odbywać przez podział, a koniec polityki spójności musi oznaczać koniec europejskiej solidarności?

Publikacja: 08.10.2012 20:25

Tomasz Wróblewski

Tomasz Wróblewski

Foto: Fotorzepa, Radek Pasterski RP Radek Pasterski

Wszystko można przeprowadzić pod hasłem zacieśniania unijnych więzi i jeszcze większej troski o spójność. Unia w Unii. Coś jak salka VIP-ów na tyłach sali bankietowej. Cygara i trochę droższe alkohole, ale teoretycznie jesteśmy na tej samej imprezie. Pomysł Europy różnych prędkości krąży po brukselskiej orbicie od dnia, kiedy zaczęły dołączać do niej kraje spoza dawnego rzymsko-germańskiego imperium. Ale dopiero ostatnie trzy lata kryzysu finansowego pokazały skalę problemu.

Idealistyczne wizje ojców założycieli przestały się domykać w excelowskich modelach budżetowych. Przeregulowany eurokratyczny organizm z wielkimi pretensjami socjalnymi, który mógł się sprawdzać w bogatych francuskich, niemieckich, holenderskich, duńskich gospodarkach, a rozciągnięty na Grecję, Hiszpanię i programy pomocowe dla Europy Środkowej, padł. Najzwyczajniej w świecie nikogo już nie stać na finansowanie socjalnego kontynentu.

Jednocześnie nikogo - żadnego z europejskich polityków - nie stać też na ogłoszenie końca wielkiego projektu. Konceptu, który okazał się jedynym na razie skutecznym remedium na najkrwawsze w historii konflikty narodowe. Stąd wersja UE light. Bo tak naprawdę do tego właśnie sprowadza się najnowsza propozycja francusko-niemiecka.

Pod pozorem europejskiej konsolidacji i tworzenia nowego wewnętrznego budżetu nastąpić ma ograniczenie wydatków na kraje spoza strefy euro. Czeka nas rezygnacja z ambitnych programów dostosowawczych, nadganiania przepaści cywilizacyjnych między Wschodem i Zachodem. Koncentracja na własnych problemach i na własnych potrzebach socjalnych. Zaostrzenie regulacji finansowych i wymagań budżetowych, które państwom maruderom, takim jak Hiszpania, Grecja czy Portugalia, dają wybór: albo pozwolicie nam wami zarządzać, albo wracajcie na główną salę balową. Won z pokoju dla VIP-ów!

Dziś trudno powiedzieć, jak dokładnie brzmi sygnał dla Polski. Wciąż zachęcanej do wstąpienia do strefy euro. Co w praktyce może oznaczać podzielenie losu Hiszpanii, Grecji, i zgoda, aby naszymi finansami zarządzali inni? Albo: jaki skutek miałoby pozostawienie nas na zewnątrz, ze wszystkimi naszymi problemami? Z cywilizacyjnym i finansowym zapóźnieniem i z sąsiadami, z Rosją, z Ukrainą, które nie mają szans na miejsce przy stole?

To może być jeden z najważniejszych momentów w historii 22-letniej polskiej demokracji. Słusznie minister Radosław Sikorski zabiega dziś o ponadpolityczne poparcie dla polskiego protestu wobec nowego kształtu unijnych finansów. Bo rzecz nie dotyczy już tylko dodatkowych funduszy na łatanie naszego budżetu i dziury cywilizacyjnej.

Ta sama solidarnościowa filozofia, która Europie Zachodniej od 1949 r. gwarantowała pokój, nam też dała rzadkie w naszej historii poczucie bezpieczeństwa i przynależności do Zachodu. Nie twierdzę, że owo poczucie teraz nagle zniknie, ale z pewnością będzie słabsze niż w dniu, kiedy do Unii przystępowaliśmy.

Wszystko można przeprowadzić pod hasłem zacieśniania unijnych więzi i jeszcze większej troski o spójność. Unia w Unii. Coś jak salka VIP-ów na tyłach sali bankietowej. Cygara i trochę droższe alkohole, ale teoretycznie jesteśmy na tej samej imprezie. Pomysł Europy różnych prędkości krąży po brukselskiej orbicie od dnia, kiedy zaczęły dołączać do niej kraje spoza dawnego rzymsko-germańskiego imperium. Ale dopiero ostatnie trzy lata kryzysu finansowego pokazały skalę problemu.

Pozostało 82% artykułu
Komentarze
Michał Kolanko: „Zderzaki” paradygmatem polityki szefa PO, czyli europejska roszada Donalda Tuska
Komentarze
Izabela Kacprzak: Premier, Kaszub, zrozumiał Ślązaków
Komentarze
Michał Szułdrzyński: Dlaczego Hołownia krytykuje Tuska za ministrów na listach do PE?
Komentarze
Estera Flieger: Uśmiechnięty CPK imienia Olgi Tokarczuk
Komentarze
Jerzy Haszczyński: Wielka polityka zagraniczna, krajowi zdrajcy i złodzieje. Po exposé Radosława Sikorskiego