Sejmowa dyskusja pokazała, że o tak trudnym temacie jakim jest życie ludzkie, po prostu nie potrafimy ze sobą normalnie porozmawiać.

Szkoda, że posłowie nie zdecydowali się na odważny krok i skierowanie projektu ustawy do prac w komisjach. Po pierwsze: być może tam znalazłoby się miejsce na rzeczową, popartą argumentami dyskusję, która zakończyłaby się jakimś satysfakcjonującym obie strony kompromisem. Po drugie: wysłanie projektu do komisji byłoby jasnym i czytelnym znakiem dla wyborców, że posłowie traktują ich głos poważnie. Tymczasem w piątek zamiast merytorycznej dyskusji obejrzeliśmy teatr nienawiści – w mojej subiektywnej ocenie, główne role grali w nim posłowie lewicy. Teatr bez argumentów, bez danych, na dodatek z lekceważącym podejściem do sprawy ministra zdrowia. Odrzucenie zaś projektu w pierwszym czytaniu to z kolei sygnał do społeczeństwa, by do polityki się nie wtrącało. W rozumowaniu posłów najlepiej byłoby gdybyśmy pojawiali się przy urnach raz na cztery lata, oddawali głos, a potem siedzieli cicho. Takie zasady usiłowała nam przed laty narzucić komuna. Na szczęście już jej nie ma.

Co dalej? Obrońcy życia zapowiadają, że nie złożą broni i dalej będą walczyć o wprowadzenie zakazu aborcji eugenicznej. Z kolei posłowie lewicy zapowiadają złożenie wniosku do prokuratury przeciwko Kai Godek, która podobno obrażała ich z sejmowej mównicy. Obie strony okopały się na swoich pozycjach i twardo ich bronią. To dobrze. Pokazują charaktery. Ale w tej sprawie trzeba rozmawiać. Nie wolno nam unikać rzetelnej debaty. Tak samo jak nie wolno unikać debaty o in vitro. Tymczasem w Polsce rozmawiamy tylko wtedy, gdy sprawa jest już nabrzmiała. Taki mamy styl.

Za dwa tygodnie w Warszawie zaczyna się „Dziedziniec dialogu" - wierzący mają spokojnie rozmawiać z niewierzącymi o tematach ważnych dla ludzkości. Może tam dałoby się spokojnie rozmawiać o aborcji. Tyle tylko, że do dialogu zawsze potrzebna jest wola obu stron...