Przypomnijmy sobie, jaką burzę wywołała wypowiedź Michała Boniego, w której użył on tego sformułowania w odniesieniu do niektórych kazań księży katolickich i zasugerował podjęcie przez państwo kroków mających na celu przeciwdziałanie temu zjawisku.
Tak się jednak jakoś składa, że zarzut używania „mowy nienawiści" wysuwany jest zazwyczaj wybiórczo. I wtedy okazuje się, że to rodzaj ideologicznej pałki, którą okłada się Kościół i wszelkie środowiska, głoszące treści nieprawomyślne z lewicowej czy też – patrząc szerzej – lewicowo-liberalnej perspektywy.
Nie inaczej jest w przypadku ostatniej debaty sejmowej dotyczącej obywatelskiego projektu nowelizacji ustawy o ochronie życia poczętego. I tak Wanda Nowicka oświadczyła, że określanie usuwania ciąży mianem zabijania dzieci to przejaw „mowy nienawiści". A to dlatego, iż – zdaniem pani wicemarszałek Sejmu – mamy wówczas do czynienia ze stygmatyzowaniem zwolenników prawa do aborcji, co budzi wobec nich w społeczeństwie wrogość.
Tymczasem Polska to nie USA. Nic nie słychać o tym, żeby w naszym kraju – tak jak jest w Ameryce – działały antyaborcyjne bojówki dokonujące zamachów na kliniki, w których unicestwia się ludzi w prenatalnej fazie rozwoju. Jednak w oczach Wandy Nowickiej terrorystką zdaje się już być ktoś taki jak Kaja Godek, matka dziecka z zespołem Downa, opowiadająca się za prawem do życia takich osób jak jej syn, która po prostu stanowczo apelowała z mównicy sejmowej o rozpatrzenie wspomnianego obywatelskiego projektu.
A przecież w Sejmie nikt nikomu pistoletu do skroni nie przystawiał. Może po prostu słowa prawdy są groźniejsze niż akty przemocy. Dotykają bowiem sumień tych, którzy chcieliby brudy zamieść pod dywan. Nic zatem dziwnego w rzucaniu pomysłami kneblowania ust za pomocą takich argumentów jak rzekome niebezpieczeństwo „mowy nienawiści". To po prostu przejaw bezradności.