Wykuwa się tam przyszłość ukraińskiego narodu, ale i nowy porządek w tym regionie świata. Tworzą się niezywkłe symbole.
Najpierw przeciwnicy Janukowycza stali się symbolem wytrwałej walki o wolność i wartości zachodnie - kto na samym Zachodzie tyle miesięcy wytrzymałby protestując?
Teraz mogą się stać symbolem pojednania. Czy można sobie wyobrazić większy dylemat, niż ten, przed którym stanęli? Rozterkę jak w greckiej tragedii. Nad świeżymi grobami ofiar - towarzyszy walki, w czasie żałoby i zmywania krwi z Majdanu, podpisują porozumienie z Janukowyczem, na którym spoczywa odpowiedzialność za jej rozlew. Nie mając żadnej pewności, że tym razem ich nie oszuka.
Przecież zanim rozlała się krew, dymisja prezydenta była żądaniem numer jeden. Zanim wydał rozkaz strzelania do protestujących, wielu widziało Janukowycza w roli więźnia skazanego za gigantyczną korupcję i zaprowadzanie dyktatury, a nie twórcy rządu jedności narodowej. Był nazywany mordercą i ludobójcą, a chwilę później jest z liderami opozycji na wspólnej historycznej fotografii.
Cena tego kompromisu jest dla opozycji olbrzymia. Janukowycz i inni odpowiedzialni za krwawą rozprawę z narodem najwyraźniej unikną odpowiedzialności. Jeżeli dzięki temu uda się powstrzymać rozlew krwi i rozpad kraju, to chyba warto tę cenę zapłacić. Choć pozostaje pytanie, czy to syty Zachód, który przespał przebudzenie ukraińskiego narodu, powinien ich do tego zmuszać?