W Pałacu Prezydenckim kalkulowano tak: jeśli Karol Nawrocki dołączy do Emmanuela Macrona, Friedricha Merza, Giorgii Meloni, Keira Starmera i Alexandra Stubba w ich niedawnej podróży za ocean, Donald Trump może zrezygnować z przyjmowania go na osobności 16 dni później. Trzeba też będzie wpisać się w subtelną grę Europejczyków, którzy starannie podzielili między siebie role do odegrania przed amerykańskim prezydentem.
W oczach Nawrockiego byłaby to zmarnowana wielka okazja na zaprezentowanie się w roli wybitnego przywódcy, którego Trump inaczej niż Donalda Tuska traktuje jak niemal równego sobie. Ten sposób myślenia prezydenta pojawił się już w trakcie zbiorowej rozmowy telefonicznej europejskich przywódców, w której pouczał Trumpa, jak to ma być „twardy”, gdy przyjdzie mu negocjować z Putinem.
Karol Nawrocki kreuje się na mini-Trumpa
Ale dla Nawrockiego Trump jest też ważny osobiście. To jego wzór do naśladowania, swoisty guru. Nieprzerwana seria wetowania ustaw rządowych, groźne deklaracje ze współpracownikami w tle, nawet czerwony krawat: wszystko ma odwoływać się do wielkiego patrona z Ameryki. W końcu nie da się wykluczyć, że prezydent właśnie jemu zawdzięcza wyborcze zwycięstwo: na finale kampanii został przyjęty w Gabinecie Owalnym niczym urzędująca głowa państwa.
Czytaj więcej
Jak długo można poważnie traktować prezydenta, który każdego dnia zmienia zdanie? To jest szaleńs...
Ale ta logika pokazuje jeszcze coś innego. Nawrocki z pewnością rozumuje jak ktoś głodny władzy i honorów. Ale daleko mu do męża stanu, któremu na sercu leży w pierwszym rzędzie dobro kraju.