To jest dla niego typowe, bo to człowiek inteligentny. Usiadł, zapalił cygaro, popił whisky, przemyślał, w efekcie nie zgodził się sam z sobą i zdanie zmienił. Z tym, że chyba ktoś i coś mu w tym pomogło. Wprawdzie nie był to koński łeb wrzucony pod kołdrę ani ryba przyniesiona przez kuriera inPostu, ale jego dobrowolna dymisja mogła należeć do kategorii propozycji nie do odrzucenia. To coś takiego, jak samobójstwo Włodzimierza Majakowskiego, którego ostatnie słowa podobno brzmiały: tawariszczi, nie strilajtie.
Już wcześniej pisałem, że Probierz pociągnie za sobą w otchłań Cezarego Kuleszę, jednak nie sądzę, aby to ktoś przeczytał. „Rzeczpospolita” chyba nie leży w gabinecie obecnego prezesa PZPN. Ludzie decydujący o losach polskiej reprezentacji i całego futbolu sami musieli zdawać sobie sprawę, że selekcjoner już od dawna przestał być zbawieniem kadry, a stał się jej obciążeniem.
Dlaczego funkcja selekcjonera przerosła Michała Probierza?
Sam na to zapracował. Obejmował stanowisko jako stosunkowo młody, zdolny trener, czytający książkę za książką, mający swoje zdanie, którego zażarcie broni, jako były piłkarz rozumiejący i potrafiący porozumieć się z zawodnikami.
Jak bardzo nowa funkcja go przerosła, przekonałem się stosunkowo szybko. Wcześniej dzwonił, rozmawialiśmy o piłce i lekturach. Po nominacji już nie odbierał telefonów, a kiedy udało mi się dodzwonić i chciałem przeprowadzić z nim wywiad do gazety, odpowiedział, że teraz to z nim można się kontaktować tylko przez rzecznika.