Tak właśnie robi się przemyślaną politykę na szczeblu europejskim: miękką siłą i dyplomacją negocjuje się rozwiązania celowe, których beneficjentem stają się lokalne przemysły o znaczeniu strategicznym. Domyślam się, że wynegocjowane rozwiązania dawno zostały odpowiednio wcześnie sformułowane przez strategów i lobbystów, co jest w pełni uzasadnione i dozwolone, a przy okazji negocjacji ostatecznie ujęte w ramy instytucjonalne.
Inicjatywy dyplomatyczne nic nie pomogą, jeśli interesariusze polskiego biznesu zbrojeniowego nie będą mówili jednym głosem
Często polski komentariat bez głębszego namysłu przyjmuje hasło o wydatkach na obronność. Nie pytamy, kto ma wyposażać tę „najliczniejszą armię w UE i trzecią co do wielkości w NATO”, czym przecież tak często się szczycimy. Według publicznie dostępnych danych, w 2026 r. PGZ będzie produkował 150 tys. pocisków artyleryjskich dużego kalibru rocznie. Czyli dokładnie tyle samo, ile czeski STV, choć czeska armia jest sześć razy mniejsza od polskiej. Niemiecki Rheinmetall ma produkować 750 tys. sztuk, a w kolejnym roku zwiększyć produkcję do 1,1 mln. Gdzie są zatem długofalowe plany rozbudowy naszych zdolności produkcyjnych? Zasadne jest oczekiwanie, że skoro takie plany istnieją, to należało opinię publiczną uspokoić i o nich powiedzieć, choćby częściowo i z zachowaniem tajemnicy państwa. I to szczególnie podczas prezydencji – rzekomo tak skupionej na obronności.
W preambule Regulacji Rady Europejskiej ustanawiającej SAFE czytamy, że kontekstem wdrożenia programu był raport o lukach w obronności z 18 maja 2022 r. Powstał zatem na długo przed polską prezydencją, w odpowiedzi na wybuch wojny w Ukrainie. Kto w Polsce pochylił się nad tym, jak wykorzystać nadarzającą się okazję, by w obszarze obronności być nie tylko organizatorem szczytów politycznych, ale głównym negocjatorem i współautorem przyjmowanych ustaleń?
Spójrzmy na dobre praktyki w krajach tzw. starej Unii. Według danych Sztokholmskiego Instytutu Badań nad Pokojem, w latach 2020-2024 Francja była drugim na świecie eksporterem broni i odpowiadała za 25 proc. europejskich mocy produkcyjnych. Mówimy o 400 tys. miejsc pracy i 5 tys. firm. Dodajmy, że absolutna większość tych przedsiębiorstw jest w rękach prywatnych, czasem wręcz notowanych na giełdzie. Tak wielki sektor może skutecznie artykułować swoje dążenia strategiczne, bo mówi wspólnym głosem. Kiedy Emmanuel Macron przygotowuje się do szczytu europejskiego, na którym będą ustalane sprawy dot. przemysłu obronnego, to może skonsultować się z szefem Stowarzyszenia Francuskich Przedsiębiorstw z Branży Obrony Lądowej, Powietrzno-Lądowej oraz Bezpieczeństwa – w skrócie GICAT. Taki podmiot działa od 1978 r., więc znów jest to przykład strukturalnej dojrzałości państwa.
Tymczasem polski przemysł obronny mówi wielogłosem, często przechodzącym w kakofonię. Sam jego właściciel nie wie, kto za co odpowiada. Polskie państwo rozwija równolegle Polską Grupę Zbrojeniową oraz Polski Holding Obronny. Teoretycznie tymi podmiotami zarządza Ministerstwo Aktywów Państwowych, ale de facto toczy się spór kompetencyjny na linii MON–MAP. I tak warto wspomnieć, że właśnie podczas polskiej prezydencji, gdy Europa przyjmowała te ważne programy dla sektora obronnego, 2 kwietnia 2025 r. rezygnację złożył prezes PGZ Krzysztof Trofiniak, podobno właśnie z powodów sporów kompetencyjnych. Kto miał brać udział w tych ważnych europejskich szczytach, skoro w takim momencie musieliśmy toczyć spory kadrowe?
Nie zapominajmy też, że w samym 2024 r. przewinęło się aż trzech prezesów (ostatni jako pełniący obowiązki) największego w Europie producenta trotylu, który należy do grupy PGZ. Rekordzista spędził na stanowisku tylko dwa miesiące. Retorycznie więc zapytam: którego z prezesów tak strategicznej spółki pytano o zdanie, gdy powinniśmy byli kuluarowo pracować nad propozycjami europejskiego prawa w zakresie zamówień i zbrojeń?