Reklama

Kolejnej szansy nie będzie. Jak Polska przespała prezydencję w Unii

1 lipca skończyło się polskie półrocze w Unii. Polska przekazała Danii prezydencję w Radzie UE. Co po sobie pozostawiamy? Niewiele.

Publikacja: 30.07.2025 15:45

Premier Polski Donald Tusk wygłasza konferencję prasową po sesjach roboczych Rady Europejskiej w Bru

Premier Polski Donald Tusk wygłasza konferencję prasową po sesjach roboczych Rady Europejskiej w Brukseli, w czerwcu 2025 r.

Foto: JOHN THYS / AFP

Do podsumowania polskiej prezydencji można wykorzystać eksperyment myślowy, który w podręcznikach do zarządzania ilustruje pojęcie tzw. kosztu utraconej szansy. Jeśli dzięki unijnej prezydencji wygraliśmy 100, a mogliśmy wygrać 200 – to znaczy, że wygraliśmy 100 czy przegraliśmy 100? Zweryfikujmy bilans zysków ostatniego półrocza w Unii – o ile w ogóle do 100 możemy się tu doliczyć.

Po polskiej prezydencji powinniśmy czuć dumę, a nie ulgę

Według oficjalnej strony prezydencji, w jej ramach łącznie odbyło się 507 wydarzeń, z czego 326 w Polsce. Czasem mówimy o kameralnych eventach kulturalnych i sympozjach, a czasami o dużych spotkaniach przedstawicieli wszystkich krajów Unii oraz najważniejszych interesariuszy. Szacuje się, że koszt wszystkich inicjatyw związanych z prezydencją wyniósł ok. 500 mln zł. Aby ocenić efektywność wydatków prezydencyjnych należy zastanowić się, które inicjatywy Polska do Unii wniosła i zrealizowała.

Jeszcze przed startem polskiej prezydencji, 4 grudnia 2024 r. premier Tusk zapowiadał, że „Priorytetami polskiej prezydencji w Radzie UE będzie bezpieczeństwo, energia, ochrona różnych grup obywateli oraz uczciwa konkurencja”. To szeroki katalog, który – na pierwszy rzut oka – faktycznie udało się zrealizować. Ale czy aby na pewno?

Na początku lipca, na profilach społecznościowych Europejskiej Partii Ludowej pojawił się post z polskimi europosłami KO, którzy wymieniają osiągnięcia polskiej prezydencji. Część z tego to ogólniki, m.in. powoływanie się na niezależne od prezydencji środki z KPO oraz Funduszy Spójności dla Polski Wschodniej. Tarcza Wschód jest realizowana już od 2024 r., zatem per se do osiągnięć polskiej prezydencji zaliczać jej nie należy.

Czytaj więcej

Co Polska będzie chciała osiągnąć stojąc na czele UE? Znamy priorytety prezydencji
Reklama
Reklama

Jeszcze inne inicjatywy powstawały w Europie przez lata – ich wdrożenie do porządku prawnego w trakcie polskiej prezydencji wynikało nie z naszej konkretnej działalności, ale kalendarza legislacyjnego unijnych instytucji. W obszarze nowych technologii Cyber Blueprint to po prostu aktualizacja Rekomendacji Komisji Europejskiej z 2017 r. Wprowadzony zaś 20 maja pakiet unijnych sankcji przeciwko Rosji jest 17. z kolei, a prezydencja w Radzie UE nie ma na jego kształt istotnego wpływu.

Wobec tego wszystkiego paradoksalnie należy docenić szczerość, a jednocześnie zganić apatię premiera Tuska, polityka tak doświadczonego w Europie, który w podsumowaniu polskiego półrocza powiedział: „Może się wszyscy zdziwicie, ale ja mam wielkie poczucie ulgi, że to już koniec prezydencji. Patrzę na to, z mojego może dość egoistycznego punktu widzenia, ale jestem skoncentrowany przede wszystkim na tym, co dzieje się u nas w kraju”.

Program SAFE, czyli sztandarowe osiągnięcie polskiej prezydencji

Według deklaracji rządu, bezpieczeństwo było najważniejszym tematem polskiego półrocza. W ramach programu SAFE (ang. Security Action for Europe) powstał nowy instrument finansowy: wspólny dług na potrzeby wydatków zbrojeniowych, przewidziany do końca dekady.

Dług na potrzeby wspólnych wydatków zbrojeniowych będzie zaciągać na światowych rynkach Komisja Europejska: jest to mechanizm znany od czasów COVID-u. Aby kwalifikować się do funduszy na obronność, co najmniej 65 proc. wartości nabywanego uzbrojenia musi zostać wyprodukowane w państwie Europejskiego Obszaru Gospodarczego, wybranych państwach stowarzyszonych lub na Ukrainie. Pozostałe 35 proc. może pochodzić z państw trzecich. Zasada ta ma oczywiście promować zakupy w Europie i stopniowo uniezależniać Europę od USA. Komisja Europejska mówi o wydatkach na wspólne pozyskiwanie broni, czyli common defense procurement. Na dłuższą metę wiąże się to z rozbudową własnych zdolności produkcyjnych, ale „tu i teraz” chodzi o większe wykorzystanie obecnych mocy produkcyjnych.

Czytaj więcej

Donald Tusk: Mam poczucie ulgi, że to koniec polskiej prezydencji w Unii Europejskiej

Kto zatem na tym mechanizmie zyskuje najbardziej? Oczywiście te kraje, które swoje przemysły zbrojeniowe mają rozwinięte „tu i teraz”, przede wszystkim Niemcy i Francja. Mało tego, sam mechanizm SAFE zakłada, że współpraca nad rozbudową zdolności produkcyjnych musi angażować konsorcja pomiędzy dwoma państwami. Do tego już przygotowany jest chociażby Airbus, który produkuje samoloty, helikoptery i sprzęt lotnictwa wojskowego jako konsorcjum francusko-niemiecko-brytyjskie.

Reklama
Reklama

Tak właśnie robi się przemyślaną politykę na szczeblu europejskim: miękką siłą i dyplomacją negocjuje się rozwiązania celowe, których beneficjentem stają się lokalne przemysły o znaczeniu strategicznym. Domyślam się, że wynegocjowane rozwiązania dawno zostały odpowiednio wcześnie sformułowane przez strategów i lobbystów, co jest w pełni uzasadnione i dozwolone, a przy okazji negocjacji ostatecznie ujęte w ramy instytucjonalne.

Inicjatywy dyplomatyczne nic nie pomogą, jeśli interesariusze polskiego biznesu zbrojeniowego nie będą mówili jednym głosem

Często polski komentariat bez głębszego namysłu przyjmuje hasło o wydatkach na obronność. Nie pytamy, kto ma wyposażać tę „najliczniejszą armię w UE i trzecią co do wielkości w NATO”, czym przecież tak często się szczycimy. Według publicznie dostępnych danych, w 2026 r. PGZ będzie produkował 150 tys. pocisków artyleryjskich dużego kalibru rocznie. Czyli dokładnie tyle samo, ile czeski STV, choć czeska armia jest sześć razy mniejsza od polskiej. Niemiecki Rheinmetall ma produkować 750 tys. sztuk, a w kolejnym roku zwiększyć produkcję do 1,1 mln. Gdzie są zatem długofalowe plany rozbudowy naszych zdolności produkcyjnych? Zasadne jest oczekiwanie, że skoro takie plany istnieją, to należało opinię publiczną uspokoić i o nich powiedzieć, choćby częściowo i z zachowaniem tajemnicy państwa. I to szczególnie podczas prezydencji – rzekomo tak skupionej na obronności.

W preambule Regulacji Rady Europejskiej ustanawiającej SAFE czytamy, że kontekstem wdrożenia programu był raport o lukach w obronności z 18 maja 2022 r. Powstał zatem na długo przed polską prezydencją, w odpowiedzi na wybuch wojny w Ukrainie. Kto w Polsce pochylił się nad tym, jak wykorzystać nadarzającą się okazję, by w obszarze obronności być nie tylko organizatorem szczytów politycznych, ale głównym negocjatorem i współautorem przyjmowanych ustaleń?

Spójrzmy na dobre praktyki w krajach tzw. starej Unii. Według danych Sztokholmskiego Instytutu Badań nad Pokojem, w latach 2020-2024 Francja była drugim na świecie eksporterem broni i odpowiadała za 25 proc. europejskich mocy produkcyjnych. Mówimy o 400 tys. miejsc pracy i 5 tys. firm. Dodajmy, że absolutna większość tych przedsiębiorstw jest w rękach prywatnych, czasem wręcz notowanych na giełdzie. Tak wielki sektor może skutecznie artykułować swoje dążenia strategiczne, bo mówi wspólnym głosem. Kiedy Emmanuel Macron przygotowuje się do szczytu europejskiego, na którym będą ustalane sprawy dot. przemysłu obronnego, to może skonsultować się z szefem Stowarzyszenia Francuskich Przedsiębiorstw z Branży Obrony Lądowej, Powietrzno-Lądowej oraz Bezpieczeństwa – w skrócie GICAT. Taki podmiot działa od 1978 r., więc znów jest to przykład strukturalnej dojrzałości państwa.

Tymczasem polski przemysł obronny mówi wielogłosem, często przechodzącym w kakofonię. Sam jego właściciel nie wie, kto za co odpowiada. Polskie państwo rozwija równolegle Polską Grupę Zbrojeniową oraz Polski Holding Obronny. Teoretycznie tymi podmiotami zarządza Ministerstwo Aktywów Państwowych, ale de facto toczy się spór kompetencyjny na linii MON–MAP. I tak warto wspomnieć, że właśnie podczas polskiej prezydencji, gdy Europa przyjmowała te ważne programy dla sektora obronnego, 2 kwietnia 2025 r. rezygnację złożył prezes PGZ Krzysztof Trofiniak, podobno właśnie z powodów sporów kompetencyjnych. Kto miał brać udział w tych ważnych europejskich szczytach, skoro w takim momencie musieliśmy toczyć spory kadrowe?

Nie zapominajmy też, że w samym 2024 r. przewinęło się aż trzech prezesów (ostatni jako pełniący obowiązki) największego w Europie producenta trotylu, który należy do grupy PGZ. Rekordzista spędził na stanowisku tylko dwa miesiące. Retorycznie więc zapytam: którego z prezesów tak strategicznej spółki pytano o zdanie, gdy powinniśmy byli kuluarowo pracować nad propozycjami europejskiego prawa w zakresie zamówień i zbrojeń?

Reklama
Reklama

Niewidoczna polska prezydencja

Istnieje wiele obszarów, gdzie polskim liderom politycznym należy wytknąć bierność. W ciągu ostatniego półrocza UE negocjowała kolejne projekty legislacyjne w związku z Unią Rynków Kapitałowych (ang. Capital Markets Union). W sprawie CMU warszawska giełda jest w sposób oczywisty interesariuszem tych rozmów. Gdzie przy stołach negocjacyjnych byli nasi liderzy polityczni i ekonomiczni?

Przespaliśmy też moment, aby choć częściowo moderować europejską debatę wokół konfliktu Izraela z Iranem. A przecież prezydencja w Europie polega właśnie na „grze na dwóch fortepianach” – z jednej strony realizowaniu ustalanych przez lata strategii, z drugiej zarządzaniu i reagowaniu na bieżące kryzysy. Nie jest to sytuacja analogiczna, ale zwróćmy uwagę, jak aktywnie jako potęga dyplomatyczna działała Francja, gdy podczas jej prezydencji wybuchła pełnoskalowa wojna w Ukrainie. Skoro szczycimy się, że jesteśmy ważnym krajem we wspólnocie Zachodu, państwem na flance NATO z liczną armią, które wydaje na obronność 5 proc. PKB, to powinniśmy wykorzystywać taką szansę, jak prezydencja, aby kształtować europejską i światową debatę strategiczną. Używając języka sportowego – bardziej „pokazywać się do gry”.

Czytaj więcej

Jacek Nizinkiewicz: Prezydencja bezobjawowa. Donald Tusk marnuje wielką szansę

Dzisiaj tak dużo mówimy o symbolach i dyplomacji, zatem jeszcze z katalogu zmarnowanych szans wspomnę o obchodach 1000-lecia koronacji Bolesława Chrobrego z marca tego roku. To tutaj, obok prezydencji, aż prosiło się o zwołanie Trójkąta Weimarskiego. Przecież to była kolejna okazja, żeby pokazać tradycje dziejowe współpracy na kontynencie, jednoczenie się Zachodu i podkreślić w Europie, że nasze miejsce przy stole – a nie w karcie dań – nie jest wynikiem wiatru zmian po całkiem niedawnej Jesieni Ludów, tylko ma głębokie uzasadnienie historyczne.

Można więc powiedzieć, że po ponad 20 latach w UE, wciąż nie nauczyliśmy się, jak do własnych celów strategicznych korzystać z takich narzędzi, jak prezydencja w Radzie Unii Europejskiej. Zbyt zajęci byliśmy naszą „bieżączką” polityczną, przede wszystkim wyborami prezydenckimi. Przecież mamy podstawę i prawo oczekiwać więcej od klasy politycznej, która reprezentuje duży kraj o strategicznym znaczeniu dla Europy; szóstą gospodarkę UE i 20. świata. Kiedy kolejna szansa do poprawy? W obszarze europejskiej prezydencji, niestety dopiero za kilkanaście lat.

Reklama
Reklama
O autorze

Michał Andrzejewski

Ekonomista i prawnik europejski. Stypendysta British Alumni Society w Windermere School. Absolwent New York University Abu Dhabi oraz Uniwersytetu Bocconi w Mediolanie. Współprowadzący podcast „Kapitalne Rozmowy”.

Do podsumowania polskiej prezydencji można wykorzystać eksperyment myślowy, który w podręcznikach do zarządzania ilustruje pojęcie tzw. kosztu utraconej szansy. Jeśli dzięki unijnej prezydencji wygraliśmy 100, a mogliśmy wygrać 200 – to znaczy, że wygraliśmy 100 czy przegraliśmy 100? Zweryfikujmy bilans zysków ostatniego półrocza w Unii – o ile w ogóle do 100 możemy się tu doliczyć.

Po polskiej prezydencji powinniśmy czuć dumę, a nie ulgę

Pozostało jeszcze 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Reklama
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Zwycięstwo na punkty
Opinie Ekonomiczne
Mark Kutarba: Czołgi K2: sukces po długich negocjacjach?
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Karuzela z prezesami zwolniła. Na chwilę?
Opinie Ekonomiczne
Dlaczego rosnące wydatki państwa nie są powodem do dumy?
Opinie Ekonomiczne
Grzegorz W. Kołodko: Błądzący świat
Reklama
Reklama