Myśl ekonomiczna i nienadążająca polityka
To, co najciekawsze, dzieje się na stykach tychże megatrendów – na stykach człowieka i społeczeństwa z gospodarką, technologią, kulturą, polityką i środowiskiem naturalnym, na wzajemnych spoinach tych domen ze sobą. To cała fascynująca swą strukturą i dynamiką pajęczyna powiązań, którą pomimo tego, że wiemy coraz więcej, coraz trudniej przychodzi nam zrozumieć. Aby intelektualnie spenetrować funkcjonujące tam związki przyczynowo-skutkowe i sprzężenia zwrotne, ekonomia – zarówno już posiadana przez nas wiedza ekonomiczna, jak i nauka ekonomii, która tę wiedzę permanentnie wzbogaca – musi być coraz bardziej interdyscyplinarna. W taką stronę powinna ewoluować myśl ekonomiczna. Co nieco już udało nam się w tej sprawie osiągnąć, ale to wciąż o wiele za mało.
Podczas gdy ten nasz wędrujący – jak go określam – świat staje się coraz bardziej złożony i skomplikowany, nauki ekonomiczne, miast zmierzać w kierunku ujęć coraz bardziej zintegrowanych i kompleksowych, coraz bardziej się rozdrabniają. Naukowe periodyki z dziedziny ekonomii, finansów, zarządzania publikują miliony artykułów, które mało kto czyta, bo dotyczą bardzo wąskich zagadnień. Ich kompleksowe ujęcia są rzadkością, a wyrywkowe – codziennością. Dominują analizy mikroekonomiczne, z przerostem formuł matematycznych, w sumie niewiele wyjaśniające i cechujące się małą przydatnością w praktyce gospodarczej, nie starcza zaś syntez makro- i megaekonomicznych odnoszących się do gospodarki światowej. W rezultacie nierozwiązanych problemów zamiast ubywać, przybywa.
Pozostaje mieć nadzieję, że druga ćwierć tego stulecia zaowocuje bardziej znaczącymi osiągnięciami myśli ekonomicznej
Ekonomia ugina się pod ciężarem niezliczonych analiz, a nie starcza tak potrzebnych dla racjonalnego gospodarowania syntez. Pod tym względem pierwsza ćwierć XXI wieku nie zapisała się złotymi głoskami w annałach wiedzy. Co więcej – i co gorsza – ekonomia daje się zwodzić podmuchom mody i presjom ideologicznym, raz to popadając w dewiację przesadnie liberalną, kiedy indziej w nadmiernie etatystyczną, raz to w mocno globalistyczną, kiedy indziej w skrajnie nacjonalistyczną. Ponadto zbyt często ekonomia staje się instrumentem lobbingu na rzecz grup specjalnych interesów. Jej instrumentalizacja poddająca się partykularyzmom jest szczególnie szkodliwa.
Nie oznacza to bynajmniej, że nie ma prac wielce wartościowych, charakteryzujących się zarówno cennymi walorami teoretycznymi, jak i praktyczną przydatnością w sferze strategii rozwoju społeczno-gospodarczego i polityki ekonomicznej. Aczkolwiek nie przełomowe, ale inspirujące wątki twórczej myśli ekonomicznej, adekwatnej do wyzwań rozwojowych, pojawiają się w obliczu szans i zagrożeń, które przyniósł nam dotychczasowy bieg XXI wieku. Wymienić tu warto eksponującą znaczenie innowacji koncepcję „masowego rozkwitu” Edmunda S. Phelpsa, „nową ekonomię strukturalną” Justina Yifu Lina, „ekonomię wspólnego dobra” Jeana Tirole’a czy ekonomię „progresywnego kapitalizmu” Josepha E. Stiglitza. Na tym obszarze niektórzy, chociażby profesorowie James K. Galbraith i Lin, plasują również mój „nowy pragmatyzm” – propozycję integrowania ujęcia opisowego i postulatywnego ekonomii troszczącej się o gospodarkę umiaru i jej wszechstronnie, nie tylko ekonomicznie, lecz także społecznie i ekologicznie zrównoważony rozwój.