Mecz bokserski wagi superciężkiej USA–Unia Europejska wreszcie dobiegł końca, choć nieco dziwi, że nie stało się to na ringu, ale na szkockim polu golfowym. Jak to w zawodowym boksie, ciągnął się przez wiele rund i był otoczony wrzawą medialną. W tej dziedzinie bezapelacyjnym zwycięzcą był Donald Trump: przez pół roku trzymał świat w napięciu kolejnymi decyzjami, a także godnymi zawodników WBA zapowiedziami, jak to zmasakruje przeciwników, którzy odważą się wyjść na ring.
Wynik już znamy: Stany narzuciły Unii wyraźnie gorsze warunki handlu. Jeśli jeszcze na początku tego roku towary europejskie i amerykańskie były objęte wzajemnymi cłami w wysokości 3-5 proc., to obecnie będzie to dla większości europejskiego eksportu 15 proc., a dla amerykańskiego tyle, co poprzednio. Dodatkowo Unia musiała się zobowiązać do dużych inwestycji oraz zakupu broni i surowców energetycznych w USA. Westchnienie ulgi bierze się tylko stąd, że jest to najlepszy ze wszystkich możliwych złych scenariuszy: do niedawna prezydent Trump groził Unii cłami w wysokości 30 proc., a w przypływach fantazji nawet 50 proc. A gdyby Unia odpowiedziała na to cłami odwetowymi, mogłoby dojść do scenariusza najczarniejszego, czyli wojny handlowej niszczącej wzajemną wymianę handlową i wpychającej obie gospodarki (a zwłaszcza europejską) w recesję.
Czytaj więcej
Oddalenie widma totalnej wojny celnej pomiędzy UE i Stanami Zjednoczonymi polscy przedsiębiorcy p...
Stany Zjednoczone wyszły ze sporu jako zwycięzca
To, że Stany Zjednoczone wyszły ze sporu jako zwycięzca, nie powinno dziwić, bo walka od początku nie była równa. Po pierwsze, handel transatlantycki jest dla Unii znacznie ważniejszy, niż dla USA. Europejski eksport towarów i usług na ten rynek odpowiada 4,5 proc. PKB Unii, dla znacznie mniej uzależnionych od eksportu Stanów eksport do Unii to jedynie 2,2 proc. PKB, a więc straty dla Unii z tytułu wojny handlowej byłyby znacznie bardziej dotkliwe. Po drugie, prezydent Trump zyskał zdecydowaną przewagę w „grze w tchórza”, bo umiał skutecznie zastosować „strategię szaleńca” (pisałem o tym dwa tygodnie temu): nikt nie mógł być pewny, czy jednak nie zdecyduje się na wojnę handlową, niezachwianie wierząc w siłę i elastyczność amerykańskiej gospodarki (MAGA!). No i po trzecie, miał jeszcze w ręku dodatkowe potężne atuty, bo Europa musi obecnie negocjować z nim nie tylko warunki handlu, ale również większą pewność w sprawach bezpieczeństwa.
Dla niektórych państw europejskich stawka była jeszcze wyższa: irlandzki eksport do USA to 14 proc. PKB (głównie farmaceutyki), słowacki 5 proc., niemiecki 3,5 proc. (w obu przypadkach najważniejsze są samochody, które prezydent Trump szczególnie zajadle tropił). Ostatecznie wprowadzone cła są dla nich bolesne, ale na pewno nie zabójcze, zwłaszcza że Niemcy eksportują do USA głównie auta klasy premium – w ich przypadku elastyczność cenowa popytu nie jest aż tak wysoka, a japońscy konkurenci musieli się pogodzić z takimi samymi warunkami eksportu. Mercedesy, Porsche i BMW jakoś sobie poradzą, europejskie inwestycje w USA tak czy owak miałyby miejsce, a amerykańską broń i energię kraje Unii muszą kupować, jeśli chcą się zabezpieczyć przed Rosją.