Donald Tusk jest dziś politycznie najsłabszy od dawna, być może od 2005 roku, czyli od momentu, gdy wraz z Jarosławem Kaczyńskim zaczął dominować na polskiej scenie politycznej, dzieląc ją na dwa obozy, które – wraz z upływem lat – zaczęły coraz mocniej okopywać się na swoich pozycjach i oddalać od siebie. W 2021 roku wracał jako ostatnia nadzieja Koalicji Obywatelskiej, która w sondażach dawała się wówczas dogonić Polsce 2050 Szymona Hołowni. I nie zawiódł oczekiwań – najpierw przywrócił KO rolę bezkonkurencyjnego lidera opozycji wobec rządu PiS, a potem zbudował, w dużej mierze osobistą charyzmą, szeroki obóz, który po ośmiu latach zdołał odsunąć PiS od władzy. Prawo i Sprawiedliwość mu zresztą w tym pomogło, obsadzając go w roli źródła wszelkiego zła i koncentrując całą swoją kampanię wokół lidera KO. To skupiło przeciwników PiS wobec byłego szefa Rady Europejskiej, a z drugiej strony było sygnałem, że PiS po ośmiu latach nie ma już niczego pozytywnego do zaoferowania. W efekcie Tusk 15 października mógł tryumfować.
Czytaj więcej
- Jeszcze w lipcu nowe otwarcie po rekonstrukcji rządu - zapowiedział w czasie wygłaszania exposé...
Koalicja Donalda Tuska nie ma wiele do zaoferowania. Ale jeśli nie Tusk na czele rządu, to kto?
Zaledwie półtora roku później sytuacja zmieniła się o 180 stopni. Dziś – i było to wyraźnie widać w kampanii wyborczej Rafała Trzaskowskiego – to koalicja rządząca tworzona przez Donalda Tuska ma do zaoferowania głównie przekaz negatywny: ostrzeżenie przed powrotem do władzy przez PiS. Nieudana reforma wymiaru sprawiedliwości (na jej drodze stanął prezydent Andrzej Duda), liberalizacja prawa aborcyjnego (zablokowana przez koalicyjną Trzecią Drogę, a zwłaszcza przez PSL) czy obniżenie składki zdrowotnej dla przedsiębiorców (znów sprzeciw prezydenta Dudy, czemu jednak koalicyjna Lewica przyklaskiwała) pokazały, że tym, co jest wspólnym mianownikiem szerokiej koalicji, jest gotowość do rozliczania PiS. Ale nawet to rozliczanie idzie jej średnio – sejmowe komisje śledcze okazały się wielkim rozczarowaniem i w praktyce nie ujawniły niczego ponad to, co już było wiadome. Aktów oskarżenia czołowych polityków PiS za aferę Funduszu Sprawiedliwości, Pegasusa, aferę wizową nadal się nie doczekaliśmy. Po półtora roku władzy koalicji 15 października trudno było powiedzieć, co daje Polsce obecny rząd – może z wyjątkiem wyraźnej poprawy relacji z Unią Europejską, czego wyrazem było m.in. odblokowanie środków z KPO.
Polityków wagi ciężkiej Koalicji Obywatelskiej boleśnie brakuje. KO nie ma swojego Przemysława Czarnka, który czeka na moment, w którym będzie mógł chwycić hetmańską buławę
A mimo to Donald Tusk pozostaje jedynym politykiem, który może stać na czele rządu obecnej koalicji, jeśli ta ma trwać. Dlaczego? Po pierwsze – ze względu na jej szeroki charakter. Trudno sobie wyobrazić, żeby centroprawicowi politycy PSL zgodzili się na szefa rządu z progresywnej Nowej Lewicy, tak jak trudno sobie wyobrazić, by Lewica zaakceptowała na czele rządu kogoś z blokującej ich projekty dotyczące spraw światopoglądowych Trzeciej Drogi. Władysław Kosiniak-Kamysz byłby być może dobrym premierem, ale można go sobie wyobrazić w tej roli jedynie w rządzie, w którym nie ma Lewicy. A z Lewicą jest jeszcze gorzej, bo nie dość, że żadnego jej polityka PSL i duża część Polski 2050 na czele rządu by nie zaakceptowały, to na dodatek najpierw sama Lewica musi wyłonić nowego lidera, bo wydaje się, że jej formuła pod rządami Włodzimierza Czarzastego się wyczerpuje i jeśli nie dojdzie tam do zmiany, prymat po tej stronie sceny politycznej może przejąć opozycyjne Razem.