Po tym jak PKW wykonała postanowienie Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych SN premier Donald Tusk dokonał błyskawicznej wykładni tej uchwały w serwisie X, sprowadzającej się do słów „pieniędzy nie ma i nie będzie”.
Tym samym po raz kolejny, w imię walki o praworządność, obecna większość czyni z rządu ostatnią instancję w rozstrzyganiu spraw, które należą do kompetencji zupełnie innych organów – w tym przypadku PKW i SN. Problem w tym, że systemy, w którym różne instytucje podejmują różne decyzje, a na końcu ostateczne słowo należy do rządu, nie są wprawdzie czymś nieznanym, ale zazwyczaj nie określa się ich mianem demokratycznych.
Czy większość rządząca może dowolnie rozumieć prawo, którego nie jest w stanie zmienić?
Nie ulega wątpliwości, że fundamentami instytucji tworzących polskie państwo, w tym przede wszystkim wymiaru sprawiedliwości, zatrząsł PiS, który przez osiem lat zdołał uczynić z Trybunału Konstytucyjnego partyjny trybunał Zjednoczonej Prawicy, utworzyć w Sądzie Najwyższym izby, które – zgodnie z wyrokami europejskich trybunałów – nie mają nic wspólnego z sądem, a nade wszystko doprowadził do chaosu w zakresie powoływania sędziów, wprowadzając do systemu tzw. neo-KRS, która wyznaczała na stanowiska kolejnych neosędziów, co doprowadziło nas do sytuacji, w której jesteśmy obecnie.
A sytuacja to niewesoła, bo nawet PKW, wykonując postanowienie Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych SN, zastrzega, że nie przesądza o jej statusie. Ale w myśl obowiązujących przepisów jest zobligowana do postanowienia się zastosować, więc to robi. I pół Polski zaczyna się zastanawiać, co to oznacza.