Gospodarczym tematem numer jeden już od kilku dni było czwartkowe posiedzenie, a zwłaszcza decyzja Rady Polityki Pieniężnej dotycząca stóp procentowych. Pojawiały się przeróżne scenariusze, wszak prognozowanie w obecnych niepewnych czasach jest trudne nawet dla najtęższych umysłów, o czym mówią sami ekonomiści. A do tego dochodzi jeszcze nieprzewidywalność obecnego prezesa NBP.
Jedni wieścili więc „gołębią” decyzję Rady, która mogłaby jeszcze bardziej osłabić złotego, czyli wzrost stóp o 0,5 pkt proc. Uzasadniać to miały zatrważające dane z polskiej gospodarki, zwiastujące nie tylko spowolnienie, lecz wręcz pierwszą tak dotkliwą recesję. Drudzy stawiali na „jastrzębie” rozwiązanie, wzmacniające złotego, czyli podwyżkę o cały punkt procentowy. Choć warto w tym miejscu zauważyć przykład Węgrów, którzy niemal w panice podnoszą w ostatnich tygodniach swoje stopy procentowe, chcąc ratować forinta, i jak na razie na niewiele się to zdaje.
Czytaj więcej
Rada Polityki Pieniężnej podwyższyła stopę referencyjną NBP w lipcu o 0,5 pkt proc., do 6,5 proc. To najmniejsza podwyżka od lutego, co wpisuje się w czerwcowe wypowiedzi prezesa NBP Adama Glapińskiego, że zacieśnianie polityki pieniężnej dobiega końca.
Z prognozą trafili ostatecznie ci pierwsi. Czy to zatrzyma w końcu inflację, zwłaszcza tę bazową, niezwiązaną z czynnikami zewnętrznymi? Zapewne pomoże. Za to pierwsze reakcje złotego nie wróżą mu niczego dobrego. Patrząc z góry, niestety to kolejna bolesna decyzja dla wszystkich zadłużonych, którzy z niepokojem spoglądają na pokonujące kolejne poziomy stawki WIBOR-u – tzw. benchmarku nie tylko dla złotowych kredytów. I choć podwyżki stóp wprowadzane od października, a zwłaszcza ich dynamika (największa w kraju od 30 lat!), docierają do nas z kilkumiesięcznym opóźnieniem – bp banki zmieniają warunki i informują o nich klientów raz na kwartał lub półrocze – to wzrost wysokości raty w ciągu zaledwie tych kilku miesięcy o 100-150 proc. musi robić wrażenie na każdym, niezależnie od zasobności portfela.
Niepokojąco wygląda też perspektywa przedsiębiorstw, które przez niemal dekadę płaciły rocznie za dług (kredyt czy obligacje) po 3-5 proc., a tu nagle z roku na rok koszt obsługi rośnie do 10-15 proc. Wszystko to w obliczu szaleństwa kosztowego w postaci chociażby kosmicznych cen surowców czy energii i mocnego ograniczania konsumpcji. Do tego dochodzi rosnąca „cena” leasingu (również powiązanego z WIBOR-em), który obok sektora bankowego uchodzi za siłę napędową gospodarki. Tutaj też słychać wyraźny dźwięk zaciśniętego przez RPP hamulca.