Symbolem niemieckiego barbarzyństwa z czasów II wojny światowej. To także symbol cynizmu Niemców, którzy chcieli ukryć przed światem to, co naprawdę się dzieje w obozach zagłady. Niemcy mówili, że "praca czyni wolnym", ale doskonale wiedzieli, że każdy, kto przeszedł pod tym napisem i znalazł się w Auschwitz, nigdy już nie miał wyjść na wolność. Miał zostać spalony na popiół.
Właśnie ten symboliczny – bo przecież nie materialny – wymiar tego surowego napisu sprawia, że nocna kradzież liter "Arbeit macht frei" jest tak poważna. Tak bolesna i smutna. I wcale nie tylko dla nas, Żydów. Bo w Auschwitz – o czym często się zapomina – zginęło przecież również wielu Polaków, polskich więźniów politycznych.
Kto dopuścił się tej profanacji? Jeżeli się okaże, że był to zwykły złodziej – nie zmniejszy to oczywiście naszego bólu, ale będzie to mniejsze zło. Zwykły czyn kryminalny, bezmyślność. Jeżeli jednak kradzież napisu jest sprawką neonazistów, sympatyków Adolfa Hitlera, to sprawa będzie miała znacznie poważniejszy wymiar. Oznaczać będzie, że zło nie zostało do końca wyplenione, że zło się odradza. Tego nie wolno ignorować.
Wierzę, że polska policja wytropi i aresztuje ludzi odpowiedzialnych za tę kradzież, że potraktuje tę sprawę jako absolutny priorytet. Złodzieje rzucili bowiem wyzwanie pamięci o wspólnych, polskich i żydowskich, męczennikach. Pamięci o ludziach, którzy zostali zgładzeni w Auschwitz. Wierzę też, że napis szybko wróci na swoje miejsce. I na wieczne czasy będzie przypominał światu, czego dopuścili się Niemcy na okupowanej polskiej ziemi.
[b]Skomentuj [link=http://blog.rp.pl/weiss/2009/12/18/wyzwanie-rzucone-pamieci/]na blogu[/link][/b]