Ta deklaracja oznacza, że Berlin nie zamierza ukrywać poparcia dla projektu, który w spadku zostawił mu gabinet socjaldemokraty Gerharda Schrödera. Projektu przygotowanego ponad głowami państw leżących między Niemcami a Rosją. I bez uwzględnienia zasady solidarności, której respektowania nowi członkowie UE naiwnie oczekiwali.

Od pani Merkel i jej ministrów długo słyszeliśmy, że z budowy gazociągu Niemcy nie mogą się wycofać, bo zajmują się tym prywatne firmy. A w prywatne interesy (także z rosyjskim gigantem państwowym Gazpromem) rząd demokratycznego kraju nie może ingerować. Mimo że do porozumienia tych firm i Gazpromu doprowadził polityk – kanclerz Schröder, załatwiając sobie przy okazji posadę. Teraz zaś słyszymy, że gazociąg jest w politycznym interesie Niemiec.

Stosunki niemiecko-rosyjskie w czasach pani Merkel nie różnią się co do istoty od tych z czasów Schrödera. Przynajmniej w najważniejszych, z punktu widzenia Polski, dziedzinach: polityki gospodarczej i bezpieczeństwa energetycznego. Kontakty między szefami państw różnią się formą i atmosferą. Nie ma już odwiedzania się w domach, jeżdżenia saniami ani zapewnień, że Putin jest kryształowym demokratą. Merkel zachowuje dystans wobec gospodarza Kremla i potrafi być zdecydowana, gdy chodzi o prawa człowieka. Może po spotkaniu w Wiesbaden Putin zmieni nawet prawo ograniczające działalność organizacji pozarządowych.

Jednak gdy zaczynają się interesy i wielka polityka międzynarodowa, sojusz Berlina i Moskwy znowu wygląda groźnie. Jak sojusz gigantów, które nie zamierzają zaprzątać sobie głowy mniejszymi sąsiadami.

Skomentuj na blog.rp.pl