Z kolei „Trybuna” szyderczo opisała „cudowne nawrócenie” Donalda Tuska i Ludwika Dorna, którzy przysięgając szukali Bożej pomocy. W tonie donosu poinformowano też czytelników, kto z klubu LiD w poselskim ślubowaniu przywoływał Wszechmocnego.

Zawsze wydawało mi się – i nadal tak uważam – że jest to sprawa bardzo osobista. Każdy człowiek ma prawo szukać inspiracji w swojej wierze w Boga i dawać temu publiczny wyraz lub nie, podobnie jak zachować wierność swoim ateistycznym poglądom. Raziło mnie też wyciąganie na podstawie tychże deklaracji wniosków o ideowym obliczu rządu – miałby on być bardziej konserwatywny albo bardziej liberalny.

Gdy zatem wczoraj patrzyłem na tak dokładną buchalterię sumień, przypomniał mi się stary dowcip, jeszcze z lat 70. Bo choć dotyka on nieco innego problemu, to jakoś dziwnie komponuje się z takimi wyliczankami.

Spotykają się oto dyrygenci orkiestry symfonicznej z ZSRR i USA. Radziecki dyrygent z dumą mówi: – Związek Radziecki jest oskarżany o złe traktowanie Żydów, a przecież w naszej orkiestrze mamy 35 proc. osób pochodzenia żydowskiego. A wy? Czy możecie się pochwalić równie dobrym wynikiem? – pyta. Szczerze zdumiony dyrygent amerykańskiej orkiestry odpowiada: – U nas? U nas nikomu nie przyszłoby do głowy, żeby to w ogóle liczyć.

Skomentuj na blog.rp.pl