Bo to, że będzie prezydentem o mniejszej władzy niż obecna głowa państwa, jest jasne. Prawdziwą władzę Putin zostawi dla siebie, na co uzyskał zresztą poparcie narodu w niedawnych wyborach parlamentarnych.
Wybór Miedwiediewa, uchodzącego za najbardziej liberalnego w otoczeniu obecnego szefa państwa, to miły gest wobec Zachodu. Na dodatek jest to ponoć człowiek sympatyczny i spokojny. I – co ważne – nie wywodzi się z KGB czy Federalnej Służby Bezpieczeństwa, jak drugi z pierwszych wicepremierów Siergiej Iwanow (do poniedziałku najpoważniejszy kontrkandydat).
Miedwiediew może więc ocieplić wizerunek Rosji (i jej władz) za granicą. Będzie to Rosja w wersji soft. Z drugiej jednak strony wiele wskazuje na to, że poza wizerunkiem nic się nie zmieni. Putin wybrał człowieka, który nie zrobi mu niespodzianki i nie podejmie własnej gry. A to oznacza, że wybrał wariant kontrolowanej kontynuacji z nim samym jako nadprezydentem czy przywódcą narodu.
Jakie kompetencje będzie miał prezydent Miedwiediew? Pewnie będzie to funkcja reprezentacyjna – albo, jak kto woli, dekoracyjna – wzorowana na Niemczech. Od Putina w pełni zależny jest już inny ważny urząd – premiera. Tyle że szef rządu jest od czarnej roboty. To jego prezydent gani, gdy coś funkcjonuje nie tak, gdy naród jest niezadowolony.
Co zatem wydarzy się w Rosji? Będą trzy bardzo ważne stanowiska: nieznane z nazwy i najważniejsze (dla Putina), prezydenta (dla Miedwiediewa) i premiera (może nadal dla Zubkowa?), ale Rosja będzie taka, jaka jest teraz.