Reklama

Czekając na bliskowschodni cud

Wciągu zaledwie tygodnia swego urzędowania Barack Obama rzucił się w wir bliskowschodniej dyplomacji.

Aktualizacja: 27.01.2009 19:43 Publikacja: 27.01.2009 19:37

Dzwonił do tamtejszych przywódców, mianował specjalnego wysłannika blisko-wschodniego, a arabska telewizja była pierwszą, jakiej udzielił wywiadu. Wykonuje też pojednawcze gesty wobec Iranu.

Wydał wreszcie nakaz zamknięcia w ciągu roku obozu dla terrorystów w Guantanamo, który psuje wizerunek Ameryki w świecie muzułmańskim. Gesty i symbole mają swą moc, bez nich trudno osiągnąć porozumienie. Samo to, że nowy prezydent USA jest synem kenijskiego studenta o muzułmańskich korzeniach, że jako dziecko mieszkał parę lat w muzułmańskiej Indonezji, ma niewątpliwie znaczenie, pozwala spojrzeć na Amerykę w nowym świetle.

Gesty i symbole nie zastąpią jednak treści, nawet w sztuce tak pochłoniętej formą jak polityka zagraniczna. Nowa amerykańska administracja wysyła wszystkim stronom wyraźny głośny sygnał: jesteśmy otwarci, chcemy dialogu ze wszystkimi stronami konfliktu, zależy nam na porozumieniu. To dobry start, dobry punkt wyjściowy.

Tak jak ogłoszenie chęci zamknięcia Guantanamo bez ustalenia, co się stanie z jego więźniami, nie rozwiązuje naprawdę problemu schwytanych "wrogich bojowników", tak ogłoszenie chęci dialogu nie oznacza, że porozumienie jest blisko – tym bardziej że ten problem jest nieskończenie bardziej złożony od pierwszego.

"Nie ma czegoś takiego jak konflikt, którego nie da się zakończyć. Konflikty są tworzone, prowadzone i utrzymywane przez ludzkie istoty i przez ludzkie istoty mogą być zakończone" – stwierdził w zeszłym tygodniu wysłannik Obamy na Bliski Wschód George Mitchell, przyjmując być może najtrudniejszą misję swego życia.

Reklama
Reklama

Wiele istot ludzkich w ostatnich dekadach – w tym także paru amerykańskich prezydentów – próbowało zakończyć konflikt na Bliskim Wschodzie. Bez powodzenia. Mitchell już raz odegrał kluczową rolę w cudzie, jakim było doprowadzenie do końca wojny protestantów z katolikami w Irlandii. Kto wie, może uda mu się i tym razem. Lecz chociaż prezydentura Obamy wprowadziła wielu Amerykanów w stan euforii, to na bliskowschodnią euforię na razie zdecydowanie za wcześnie. Na cud trzeba będzie jeszcze długo poczekać.

[b][link=http://blog.rp.pl/gillert/2009/01/27/czekajac-na-bliskowschodni-cud/]skomentuj na blogu[/link][/b]

Dzwonił do tamtejszych przywódców, mianował specjalnego wysłannika blisko-wschodniego, a arabska telewizja była pierwszą, jakiej udzielił wywiadu. Wykonuje też pojednawcze gesty wobec Iranu.

Wydał wreszcie nakaz zamknięcia w ciągu roku obozu dla terrorystów w Guantanamo, który psuje wizerunek Ameryki w świecie muzułmańskim. Gesty i symbole mają swą moc, bez nich trudno osiągnąć porozumienie. Samo to, że nowy prezydent USA jest synem kenijskiego studenta o muzułmańskich korzeniach, że jako dziecko mieszkał parę lat w muzułmańskiej Indonezji, ma niewątpliwie znaczenie, pozwala spojrzeć na Amerykę w nowym świetle.

Reklama
Komentarze
Marek Cichocki: Polacy starają się być konsekwentnie polscy
Komentarze
Bogusław Chrabota: Statek Nawrockiego płynie na rafy
Komentarze
Tomasz Krzyżak: Czy Karol Nawrocki poskarżył się papieżowi na Donalda Tuska?
analizy
Jerzy Haszczyński: Polska i G20. Sikorski walczył o spełnienie marzenia Kaczyńskiego
Komentarze
Ambasada Indii: Nie zaczęliśmy współpracować z Rosją, by kupować tanią rosyjską ropę
Reklama
Reklama