A może jeszcze lepiej byłoby obniżyć deficyt budżetowy, a najlepiej - zlikwidować go i wreszcie zacząć generować nadwyżkę budżetową, która sprawi, że Polska zacznie zmniejszać swój gigantyczny dług publiczny, sięgający około 570 miliardów złotych, czyli po około 15 tysięcy złotych na głowę statystycznego Polska?
Czyż podobny, zgoda, radykalny i trudny do przeprowadzenia (ale nie niemożliwy) ruch ze strony władz naszego państwa - a w realizacji takiego dzieła koalicja rządząca musiałaby mieć wsparcie prezydenta - nie zostałby wysoko oceniony i wyceniony przez rynki finansowe? I to niezależnie od tego, czy bylibyśmy w strefie euro, czy byśmy do niej tylko zmierzali, czy też nie mielibyśmy nawet takiego zamiaru?
Ależ oczywiście, że zostałby dobrze oceniony, ale to wymagałoby podjęcia przez ekipę rządzącą (a więc polityków koalicji PO-PSL, przy akceptacji prezydenta) bardzo wielu bardzo niepopularnych decyzji, jak zlikwidowanie dopłat do KRUS, opodatkowanie na ogólnych zasadach rolników, doprowadzenie do końca reformy służby zdrowia, tak aby nie marnowała tyle pieniędzy itp. itd. Krótko mówiąc, wymagałoby od rządzących wiedzy, wyobraźni i odwagi porwania się na to, na co nie potrafili się zdobyć w czasach koniunktury, przy dobrych nastrojach społecznych. Dlaczegóż by więc mieli to uczynić teraz, w samym środku kryzysu, gdy kolejarze - na przemian z górnikami - niemal co drugi dzień palą opony na ulicach polskich miast?
Ano właśnie. Dużo wygodniej ukryć się za jakąś magiczną formułą. Opozycyjne PiS Jarosława Kaczyńskiego postawiło tym razem na powiększanie deficytu budżetowego, nie chcąc przyjąć do wiadomości, że Polska nie może podążać drogą Stanów Zjednoczonych, Włoch czy Francji, bo jest od nich znacznie uboższa, co oznacza, że ceną za powiększanie deficytu byłoby dalsze osłabianie złotego z wszystkimi tego fatalnymi konsekwencjami.
Natomiast rządząca PO Donalda Tuska wybrała innego bożka: euro. Politycy Platformy niczym mantrę powtarzają, że jak najszybsze zastąpienie złotego wspólną walutą, a w każdym razie błyskawiczne wejście do korytarza kursowego ERM2 wybawiłoby polska gospodarkę od wszelkich kłopotów, najwyraźniej zapominając, że na przykład estońska korona i litewski lit są w ERM2 od czerwca 2004 roku, a łotewski łat - od maja 2005. Z jakim skutkiem dla gospodarek tych państw - wiadomo.