W dobie powszechnej radiowej urawniłowki, gdy, wydawałoby się, nie ma alternatywy dla ustandaryzowanej listy przebojów, przerywanej ciekawostkami oraz skróconymi serwisami, a programy o innych aspiracjach zamykają się w niszach, Trójka wróciła do roli radia ambitnego i słuchanego.
Tymczasem, pomimo sukcesów, od jakiegoś czasu nad głową dyrektora Trójki zbierać się zaczęły chmury.
Zza grobu wychynęła dziwaczna koalicja Samoobrony i LPR, która niespodziewanie przejęła radio i telewizję publiczną. Mówienie o Samoobronie jest o tyle nieaktualne, że jej nominaci powrócili do swoich SLD-owskich korzeni. Nie zaskakuje, że do koalicji tej dołączyła „Gazeta Wyborcza”, która tekstem swojej łowczej rzuciła hasło nagonki na Krzysztofa Skowrońskiego, insynuując jego bliżej niesprecyzowane przewiny. Prawdziwy grzech Skowrońskiego polegał przecież na tym, że nie był „swój”.
Sprawa dyrektora Trójki pokazała jednak również, że niekiedy może odżyć solidarność dziennikarska ponad podziałami, która zaowocowała listem w jego obronie, podpisanym przez wielu dziennikarzy rozmaitych opcji. W różnych tytułach pojawiły się teksty na jego temat. I co? I Skowroński bez zdania uzasadnienia został odwołany.
Można odnieść wrażenie, że nowi włodarze mediów publicznych postanowili machnąć ręką na jakiekolwiek pozory i wykorzystać dany sobie, pewnie nie na długo, czas. Nieco podobnie zadziałali ostatnio w TVP, odwołując bez żadnych przyczyn ogromną większość regionalnych dyrektorów i mianując na ich miejsca postacie, dla których awansu – poza wyjątkami – wytłumaczenia znaleźć nie sposób.