[b][link=http://blog.rp.pl/semka/2009/04/05/przegrywamy-nasza-pozycje-w-europie/]skomentuj na blogu[/link][/b]
Jeśli Donald Tusk chciał, by prezydent wykonał jakiś efektowny dyplomatyczny gambit w Strasburgu, winien przedyskutować to z nim osobiście przed szczytem, a nie wysyłać jakieś instrukcje autorstwa urzędnika MSZ średniego szczebla.
Hasło: "prezydent nie słuchał instrukcji", ma dla spin doctorów Platformy wiele zalet – przykrywa porażkę rządu, upokarza prezydenta wyczulonego na punkcie swoich kompetencji oraz wskrzesza lansowany przez PO wizerunek Lecha Kaczyńskiego jako "dyplomatycznego psuja". Na dodatek istota sporu jest dla zwykłego Polaka tak mało czytelna, że ten może rozstrzygnąć, kto ma rację, wyłącznie kierując się sympatiami. A to – patrząc na rankingi popularności – w uprzywilejowanej pozycji stawia Donalda Tuska.
A przecież prawdziwym problemem szczytu NATO nie był ten czy inny ruch prezydenta, lecz to, że polska dyplomacja się nie sprawdziła w promowaniu kandydatury Sikorskiego. Że Andersa Rasmussena wybrano na szefa sojuszu za naszymi plecami. Że uczyniono to nie za plecami "złych Kaczyńskich", tylko Platformy, która rzekomo miała uwieść Europę.
Nikogo nie uwiedliśmy, za to Rosja nakłoniła Niemców i Francuzów, by wybrali kogoś, kto się Kremlowi nie kojarzy źle. Sikorskiemu zaś skutecznie przyprawiono gębę rusofoba. Równie poważnym problemem winien być dla nas instrumentalny stosunek Baracka Obamy do Warszawy i Pragi. Próbkę tego otrzymaliśmy, gdy amerykański prezydent mówił o przyszłości projektu tarczy antyrakietowej i radaru w Polsce oraz Czechach.