Od 2015 roku pewne są tylko trzy rzeczy: śmierć, podatki i to, że zawołaniem bojowym opozycji jest hasło „PiS jest zły”. Dlaczego Polacy mają poprzeć PO, PSL czy SLD? Bo PiS jest zły. Jakie są priorytety tych partii, jeśli chodzi o reformy, czy kierunki rozwoju Polski? PiS jest zły. Gdzie Polska ma się znaleźć po czterech latach rządów dzisiejszej opozycji? PiS jest zły. Przypomina to trochę znaną z dzieciństwa grę w pomidora.
Potencjalna koalicja „wszyscy przeciw PiS”, o którą apelują niektórzy komentatorzy polityczni, oparta jest właśnie o wspomniane wyżej hasło. Rzeczywiście, w sytuacji, gdy do władzy ma dojść koalicja PO-Nowoczesna-PSL-SLD, być może obejmująca również nieistniejącą jeszcze partię Roberta Biedronia i Razem, odsunięcie od władzy PiS wydaje się jedynym realnym celem. Jakakolwiek bowiem próba reformowania czegokolwiek przez tak szeroką koalicję, może skończyć się co najwyżej kłótnią wszystkich ze wszystkimi. Programem szerokiej koalicji może być więc jedynie zwycięstwo i późniejsze administrowanie krajem połączone z rozliczaniem obecnej władzy. Pytanie, czy taka wizja jest w stanie porwać Polaków? Z dotychczasowych sondaży wynika, że niekoniecznie.
Paradoksalnie jedyny pozytywny program, przed wyborami samorządowymi, zasuflował swoim przeciwnikom sam PiS. Wypowiedzi prezydenta Andrzeja Dudy o „wyimaginowanej wspólnocie”, Zbigniew Ziobro każący TK sprawdzać, czy traktat o UE jest zgodny z polską konstytucją, premier Mateusz Morawiecki bagatelizujący w kampanii wyborczej zyski z obecności Polski w Unii – to wszystko dało okazję do stworzenia nowej osi podziału: już nie tylko PiS-niePiS, ale również Polska poza UE-Polska w UE. I to właśnie ten wybór, a nie fakt, że Grzegorz Schetyna pojawiał się na zdjęciach wraz z Katarzyną Lubnauer i Barbarą Nowacką, dał opozycji względny sukces w wyborach samorządowych (tryumf Rafała Trzaskowskiego w Warszawie, klęska PiS w miastach).
PiS wyciągnął jednak z całej sytuacji wnioski i w wyborczy rok wchodzi z hasłem „Polska sercem Europy”, zmienioną - zgodnie z wolą TSUE – ustawą o Sądzie Najwyższym i schowaną gdzieś głęboko Krystyną Pawłowicz. Nie bez przyczyny politycy PiS wypominają też Grzegorzowi Schetynie, że to on, a nie oni, proponował referendum na temat obecności Polski w UE (pomijając oczywiście kontekst – Schetynie w 2016 roku chodziło o referendum, które umocniłoby związki Polski z Unią). W ten sposób PiS neutralizuje zagrożenie, jakim byłaby dla tej partii zamiana wyborów w plebiscyt dotyczący obecności Polski w Unii. A co robi w tym czasie opozycja? Rozmawia. Ale bynajmniej nie o nowej wizji, tylko o wspólnych listach, o których rozmawia już co najmniej od kilkunastu miesięcy – wciąż bez konkluzji.
Sytuacja jest paradoksalna – wygląda bowiem tak, że opozycja nasyciła się tym, iż PiS wyborów samorządowych nie wygrał tak bardzo, jak mógł wygrać (choć – w liczbach bezwzględnych – był niewątpliwym zwycięzcą) i osiadła na laurach. Wybory samorządowe zamiast być impulsem, który zmieniłby dynamikę polityczną w Polsce, są wymówką, by nie robić kolejnego kroku. „Poszło nam nieźle, więc czemu w kolejnych wyborach ma nie być jeszcze lepiej?” – zdają się sądzić Grzegorz Schetyna i Władysław Kosiniak-Kamysz. Problem w tym, że warunki się zmieniają.