I pewnie trudno się temu dziwić. Miejsca, gdzie jest realna władza i gdzie podejmuje się ważne decyzje, zawsze stanowiły pokusę dla ludzi chcących wpłynąć na korzystny dla siebie bieg wydarzeń. Tak dzieje się w wielu demokratycznych krajach. Silne i zdrowe państwa potrafią sobie jednak z tym radzić. Potrafią budować skuteczne zapory przed dwuznacznymi sytuacjami, zarówno instytucjonalne (poprzez odpowiednie zapisy prawa), jak i mentalne. Równie ważna jest bowiem świadomość niestosowności pewnych zachowań czy pewnych związków.

Miejscem wrażliwym jest na pewno styk biznesu i okolic władzy – albo wręcz sam jej ośrodek. Nie chcę przez to powiedzieć, że wszystkim ludziom prowadzącym przedsiębiorstwa należy raz na zawsze zablokować dostęp do polityki czy wysokich stanowisk państwowych. Ich doświadczenie może być przecież niezwykle cenne.

Są jednak takie miejsca i takie posady, przy których obsadzie należy być szczególnie wyczulonym. Są to niewątpliwie służby specjalne. Nie przesądzając racji w sprawie, którą opisuje dzisiejsza „Rzeczpospolita”, jedno wydaje się pewne: gdyby nie wcześniejsze związki z biznesem Krzysztofa Bondaryka, szefa Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, pytań na ten temat pewnie by nie było. Jednak już samo zajęcie stanowiska szefa ABW przez człowieka – nawet o najwyższych kwalifikacjach – do niedawna związanego z potężnymi firmami i bezpośrednio zaangażowanego w rozmaite gry przedsiębiorców musi budzić poważne wątpliwości. Dziś, niestety, są one jeszcze większe.

[link=http://blog.rp.pl/janke/2009/06/16/niebezpieczne-zwiazki-bondaryka/]Skomentuj[/link]