Ot, publicysta, który sławił "prowokacje" Palikota, plotąc, że jego chamskie zagrania wnoszą ożywczy powiew do debaty publicznej, staje się nagle przywódcą krucjaty przeciwko "chamstwu w Internecie" i jest traktowany w tej roli poważnie. Inny redaktor, równie gorliwy w propagandowej służbie establishmentowi, wywodzi, że negacjonista Niesiołowski tylko "popełnił błąd", i to z dobrej chęci zapobieżenia politycznemu wykorzystywaniu rocznicy – a prawdziwą "podłością" jest go krytykować.
A pani profesor, która złożyła dymisję z rady nadzorczej TVP akurat w przeddzień głosowania, tak, że owa dymisja stała się głównym prawnym argumentem trzymającej telewizję koalicji PO – LPR przeciw szturmującej ją koalicji PiS – SLD, upiera się "z miedzianym czołem", jak to ujmowali nasi przodkowie, że po prostu ot tak, nagle "jako profesor uniwersytetu" zdała sobie sprawę, iż nie powinna uczestniczyć w politycznych grach.
Jeśli tak w żywe oczy ściemniają przedstawiciele grupy zawodowej darzonej największym społecznym prestiżem, czegóż żądać od polityków czy dziennikarzy?
Wszystko to jednak pikuś wobec sprawy siatkarzy, którym – jak wieść dziennikarska niesie – dano do zrozumienia, że jeśli przyjmą zaproszenie do Pałacu Prezydenckiego, to nie dostaną obiecanego kasabubu od sponsora. Faktem jest, że z tego czy innego powodu siatkarze faktycznie prezydenta zignorowali. Rząd, który ma tyle sukcesów co gabinet Tuska, nie może sobie pozwolić, żeby ktokolwiek inny trzasnął sobie fotkę z "jego" medalistami.
Skomentuj na [link=http://blog.rp.pl/ziemkiewicz/2009/09/22/porwanie-siatkarzy/]blog.rp.pl/ziemkiewicz[/link]