Hokus-pokus zaczyna się po zmroku, kiedy tu i ówdzie zapalają się sztuczne światła. Iluminacja obejmuje Piotrkowską oraz kilka zabytków. Lampy sodowe czynią cuda. W ich blasku widać jakby inne miasto. Jednak żeby do niego dotrzeć, najpierw trzeba zanurkować w przydworcowe lochy.
A to przygoda dla amatorów survivalu czyli sztuki przetrwania. Największe w Łodzi, centralne przejście podziemne od lat pozbawione jest świateł oraz drogoskazów, na jaką ulicę prowadzi dany wylot. Swojska wersja labiryntu, gdzie zamiast Minotaura straszą mniej romantyczne zmory. Czeluści zagospodarowali menele, potrzebujący urządzili tam publiczne WC, a dekoracji podjęli się niewyżyci i, niestety, nieutalentowani artyści.
Tunel sprawdził się podczas Jarmarku Wojewódzkiego, zorganizowanego w Łodzi na początku września. Wprowadzał w stosowny klimat sąsiadów z okolic oraz dostarczał atrakcji gościom ze świata, którzy przybyli na Festiwal Dialogu Czterech Kultur.
W przeciwieństwie do festiwalu, adresowanego do konsumentów wysokiej kultury, jarmark jest rozrywką ludyczną. To taka współczesna, regionalna forma Cepeliady. Ulicę Piotrkowską zapełniły mini-estrady, stanowiska gastronomiczne oraz stragany prowadzone przez handlowców wystylizowanych na lud. Spacerowicze degustowali lokalne przysmaki, kontemplowali muzyczny folklor, nabywali tradycyjne wyroby. Wprawdzie kompletnie nieprzydatne, za to tanie. Furorę robił sprzedawca, u którego można było nabyć sentencje wyrzezane na nieforemnych drewienkach. „Jestem piękna”, „Małe jest piękne”, „To tu”. Prawda, że oryginalne i dowcipne?
W zadowolonym i sytym tłumie znalazł się jeden malkontent. Brnę między straganami, podziwiam towary, a z tyłu dobiega mnie rozmowa dwóch małolatów. – Patrz, jakie tu fajne rzeczy! – zachwycił się młodzian optymistycznie nastawiony do świata. – Gdzie ty widzisz chociaż jedną fajną rzecz? – sarknął towarzyszący mu pesymista.
Festyn miał jednak zdecydowanie więcej entuzjastów. Chwalił go sobie… pewien diabeł. W czerwonej peruce, z okazałymi rogami, siedział z gitarą na krawężniku ulicy, brzdąkał i zbijał kasę. Towarzyszył mu anioł rasy owczarek alzacki. Pies z doczepioną nad łbem aureolą zachowywał stoicki spokój. Wiedział, że za wzorowe zachowanie czeka go nagroda. Bynajmniej nie w sieci – w misce.