Sygnału tego nie powinno się lekceważyć, bo któż wie lepiej niż rektorzy uczelni państwowych, że w polskim systemie edukacyjnym nie ma wystarczająco dużo pieniędzy, by bezpłatnie kształcić na światowym poziomie.
[wyimek][b][link=http://blog.rp.pl/szuldrzynski/2009/12/01/dac-rowne-szanse-wszystkim-uczelniom/] skomentuj na blogu[/link][/b][/wyimek]
Dziś mamy do czynienia z fikcją darmowej edukacji. Z fikcją niesprawiedliwą. Znacznie mniej niż połowa studentów w Polsce korzysta z dobrodziejstwa bezpłatnych studiów. Większość (około 3/5) musi za swoje marzenia płacić. I paradoksalnie, za naukę nie płaci młodzież z zamożniejszych rodzin, którą stać było na dobre przygotowanie się do matury i zdobycie bezpłatnych miejsc na uczelniach państwowych, ale ci ubożsi lub mniej zdolni. W dodatku płacą podwójnie – nie dość, że utrzymują bezpłatne studia kolegów z podatków swoich rodziców, to jeszcze płacą za własną naukę.
Sprawę komplikuje obietnica darmowej edukacji zapisana w polskiej konstytucji, z furtką stwierdzającą, że "ustawa może dopuścić świadczenie niektórych usług edukacyjnych przez publiczne szkoły wyższe za odpłatnością". Powszechna odpłatność wszystkich studiów na państwowych uczelniach łamałaby tę konstytucyjną zasadę. Rektorzy są tego świadomi, przedstawiając więc swoje pomysły rozwiązań, zwracają uwagę, że konieczna będzie nowelizacja ustawy zasadniczej – a to, jak wiadomo, łatwe nie jest.
Niestety, opisywany dziś przez nas pomysł obarczony jest jeszcze jedną poważną wadą. Jego twórcy zajęli się bowiem wyłącznie bolączkami własnego środowiska – szkół państwowych. Pozostali głusi na problemy ponad 300 działających w Polsce uczelni niepaństwowych, które także uczą polską młodzież, a więc również powinny mieć prawo do wsparcia ze strony państwa.