Przypomnijmy: w 1981 roku sowieckie czołgi grzęzły w Afganistanie, więc Moskwa nie spieszyła się z wkroczeniem do Polski. Wolała rękami Jaruzelskiego ukrócić solidarnościową rewolucję.
Jeśli Wojciech Jaruzelski czegoś się bał, to oporu społeczeństwa i ewentualnego buntu części wojska. Chciał więc mieć pewność, że jego operacja przeciw "Solidarności" będzie prowadzona pod osłoną ZSRR, i dlatego tak uparcie żebrał o gwarancje sowieckiej pomocy.
Zachowanie Jaruzelskiego to dowód głębokiego mentalnego i politycznego uzależnienia od sowieckiego protektora. Generał ani przez moment nie pomyślał, że niechęć Breżniewa do interwencji to szansa na choćby częściową niezależność Polski. A taką postawę należy nazwać zdradą własnego narodu.
Ale Jaruzelski, Rakowski i Kiszczak działali nie tylko w interesie Kremla, ale też własnym. Wysyłali czołgi do kopalni Wujek i do Stoczni Gdańskiej w trosce o monopol władzy dla PZPR. O sklepy za żółtymi firankami i luksusowe wille. Mieli dużo do stracenia. Bali się, że będą musieli odpowiedzieć na pytania o odpowiedzialność za masakrę Grudnia '70 czy o zagadkę śmierci Stanisława Pyjasa.
Bezkarność i dostatek zawsze gwarantowała im Moskwa. To jej spłacał dług szef WRON, walcząc z "Solidarnością". Dziękował w ten sposób za ponad 30 lat kariery w komunistycznym wojsku.