Czy rzeczywiście kolejne informacje na temat samej katastrofy i zachowania polskich władz pozwalają się cieszyć i odczuwać dumę? Wątpię. Przeciwnie. Im więcej czasu mija od tragedii, tym więcej pytań ciśnie się na usta. Tym łatwiej przychodzi też sądzić, że słowa marszałka, kandydata PO na prezydenta, są wyrazem niewczesnej chełpliwości, zadufania i braku zrozumienia dla roli państwa. Gorzej – mydlenia oczu.
Jak pokazuje ujawniony przez "Rzeczpospolitą" dokument – obowiązujące polsko-rosyjskie porozumienie wojskowe z 1993 roku – Polska miała podstawy, by się domagać przeprowadzenia wspólnego śledztwa z Rosjanami. I to nie z powodu przewrażliwienia czy antyrosyjskich uprzedzeń. Po prostu troska o losy swoich obywateli, o ich prawa to psi obowiązek państwa i jego władz. Podstawowy i najważniejszy. Politycy są rozliczani z tego, czy potrafią go wypełnić. Po to się ich wybiera. Nie po to, by ich klepano po ramieniu, prawiono dusery i obdarzano komplementami. Ich pierwszym zadaniem jest – zgodnie z procedurami i prawem – obrona interesów obywateli.
Tyle że w atmosferze powszechnego pojednania z Rosjanami, owego nagłego bratania się i zagłaskiwania, polski rząd w ogóle zdawał się nie myśleć, że może się czegoś domagać. A fe, cóż to za paskudnie niegrzeczne słowo – wydawali się mówić politycy PO. Okazuje się dziś, że polskie władze nie potrafiły wykorzystać instrumentów prawnych. Nie potrafiły? Gdyby to tylko był brak kompetencji. Obawiam się, że było gorzej. Nie chciały. Im po prostu – taki wniosek nasuwa się wręcz nieodparcie – brakowało woli.
Duma? Pytam dalej: czy Polacy mogą być dumni z publicznej awantury między ministrem obrony Bogdanem Klichem a byłym już szefem Państwowej Komisji Badającej Wypadki Lotnicze Edmundem Klichem? Czy mają być dumni z tego, że do tej pory nie wiadomo, kiedy odzyskają zawierające zapis rozmów czarne skrzynki? Z tego, że w pobliżu miejsca katastrofy tak długo można było znaleźć szczątki ludzkich ciał? Że walały się tam dokumenty ofiar? A może powinni być dumni z gotowości rządu, by na miejsce tragedii wysłać ekipę archeologów? Doprawdy, szkoda, że nie filologów klasycznych albo grotołazów.
Śledztwo robi wrażenie nieudolnego i chaotycznego. Kiedy doszło do tragedii? Przez ponad tydzień sądzono, że o 8.56. Potem okazało się, że było to o 8.41. Lekarze wpisali 8.50. Nie wiadomo, dlaczego lot był tak słabo zabezpieczony i co robiły polskie służby. Chociaż wnosząc z wypowiedzi premiera polskiego rządu, można by dojść do wniosku, że Polsce służby nie są potrzebne, skoro o wszystko ma się troszczyć gospodarz. Nie wiadomo nawet do końca, kto ostatecznie zadecydował o tym, że wizyta prezydenta Kaczyńskiego miała charakter prywatny, a nie oficjalny – jeśli taki miała.